sobota, 29 marca 2014

IV- Nadzieja Sofistów

„Nadzieja nadaję się do szyderczych pomysłów”



Na co liczyłam? To byłoby świetne pytanie, byłoby, gdyby pominąć element, w którym wpatrujemy się w siebie z Aronem jak sprzedawca w złodzieja. Oboje niepewni swoich reakcji, ale za to pewni wytyczonych im celów. Czułam jak krew podchodzi mi do twarzy, zaś ona dopowiada jej na to czerwienią. Zawstydzona spuściłam wzrok, nie mogąc już dalej udawać opanowania i minęłam go w sfałszowanym poszukiwaniu cukru, który miałby mi się przydać do rzekomego soku, który próbował udawać stuprocentowy smak pomarańczy. Powoli zaczęłam dochodzić do siebie, nie odrywając się od tej jednej głównej myśli, co to miało być?! Siadając do stołu posłałam mu jedno wyraźne spojrzenie, na którym można by czarnym niezmywalnym markerem napisać, „O co ci chodzi?!” Odbiorca jak to miał w nawyku zbył mnie uśmiechem, na co ja przewróciłam oczami i podobnie jak on zignorowałam ostatnie minuty. Powracając do mojego pytania, liczyłam bardzo dokładnie i szczerze na: własny prywatny zestaw HD, zestaw baletnic tańczących mi do snu, by zdekoncentrować oczy, (co z tego, że śpię z zamkniętymi!?), A przede wszystkim piedestał wszystkich oczekiwań, Arona. Zerknęłam na jego denerwująco idealny profil, w ogóle, co on tu robił? Mógł darować sobie opiekę nad siostrzenicą i ruszyć w świat, świat, który w tym odosobnionym przypadku znaczył nocny pięciu gwiazdkowy klubu dla dżentelmenerii na północnym wschodzie. Tymczasem on tu siedział nadal szczerząc się do mnie w drapieżnym uśmiechu. Nie mogłam wytrzymać pod tym spojrzeniem i wstałam odnosząc naczynia do zlewu, jak najbardziej świadoma jego wzroku na swoich plecach, zdenerwowałam naciągnęłam niżej bluzkę. Od kiedy ja byłam taką cnotką? No tak, od zawsze.  Myjąc naczynia spojrzałam na czyste blaty, które mógłby godnie służyć reklamom IKEI, a wystarczyło parę razy przeciągnąć po nimi gąbką, żeby lśniły. Ostatnio naprawdę polubiłam sprzątać, poza tym nigdy nie tolerowałam „burdelu” Taka już byłam cnotliwa i pedantyczna, a jak nie podoba się to won! Wzruszona swoją buntowniczą naturą, usiadłam na krześle by popatrzeć na ścianę, która dziwnym trafem stała się pobrudzona przy pograniczu ze stołem, oskarżycielskim wzrokiem skarciłam Aro, nie trzeba było zgadywać, co spowodowało plamy.
- Znalazłam Ci zajęcie na dzisiejszy dzień- odparłam siląc się na surowy ton- Ściany same się nie umyją- dodałam.
-Trafne spostrzeżenie Leo- Odparł ojciec stojący w progu. Podskoczyłam na jego widok, nie codziennie ma się przecież taki widok! Strzeliłam szybkim spojrzeniem na okno, nie widziałam samochodu, a tego mogłabym się najbardziej spodziewać po jego powrocie.
-Czym przyjechałeś? –Zapytałam zdziwiona.
-Jak to, „czym przyjechałem”? Przecież nigdzie nie wyjeżdżałem- Ten dzień robił się coraz bardziej ciekawszy. Wszystko skojarzyło mi się z pudełkiem płatków śniadaniowych nazwanych „Dziwny dzień” zawierających: Napad Arona dodając w pakiecie jego dziwaczne zachowanie, nagłe zdziwienie mojego ojca, skończenie się szamponu w łazience oraz o wiele więcej nietypowych zdarzeń! Przewiesiłam nogę na nogę, by moja podejrzliwość miała jakieś poparcie w prezentowanej przeze mnie postawie.
-W takim razie, gdzie byłeś?- Wyraźnie zdenerwowany ojciec nie wróżył mi dobrej odpowiedzi, już czułam zbliżające się pachnące wodą kolońską Gregorini kłamstwo, które miało być zapowiedzią wielkiej kłótni w domu Kaylani, zbliżyłam się do Ojca i przechyliłam głowę, czując się przy tym jak detektyw przesłuchujący ewentualnego sprawcę. Mój wzrok go ponaglał, a Aron siedzący za mną na krześle uparcie milczał, co wyraźnie wskazywało na jego współudział.
-Słucham- odparłam jeszcze groźniej niż poprzednio-, Jeśli tylko poszedłeś na „spacer”, w takim razie, co ON tu robi? - Wskazałam w kierunku niezapowiedzianego gościa, który już zdążył narobić zamieszania. Musze Wam zdradzić pewien przykry sekret, jeśli chodzi o naszą rodzinę. Nie mamy zahamowań, jesteśmy lekko mówiąc „podli”, oczywiście można nas nazywać wysoko utytułowaną rodziną, ba, wystarczy spojrzeć tylko na to czyste więzienie, ale za to nie przodowaliśmy w moralności. Byliśmy stereotypowymi bogaczami. Byliśmy, znaczy Aron i Emil, ja niczego nieświadoma księżniczka siedziałam sobie zamknięta w wieży z kości słoniowej oprawionej w plakaty Australijskiej wokalistki pod pseudonimem „Sia”. Tak o to przedstawiłam Wam system funkcjonowania familii Kaylani, która w tej chwili przechodziła również stereotypowy rozłam.
- To już nie mogę do Was wpaść, w innej sprawie niż bycie opiekunką?- Do rozmowy nagle wtrącił się drugi człowiek przysłowiowej, familii, którego również w ten sam sposób, co poprzednio zgromiłam wzrokiem. Można było się domyślić, że trafił w mój słaby punkt. Tak jak orzechów nienawidziłam umniejszania mojej osoby. Byłam już prawie pełnoletnia, co równało się z coraz większymi prawami
, mimo to ojciec robił wszystko by nie pozwolić mi „wyfrunąć z gniazdka” Doskonale. Taszczenie 10 kilogramowych kilogramów w porównaniu z tą rozmową to była czysta przyjemność, oczywista siła wywodziła się z faktu, że potrafiłam podnieść nawet najcięższe ciśnienie każdej osobie. Tak, byłam bardzo dumna z posiadanej przeze mnie umiejętności, którą w tej chwili wykorzystałam przeciw brunetowi z rozpalonym spojrzeniem. Czując na sobie siłę jego spojrzenia i uporczywy głos w głowie, który głośno wołał „Zamknij się, IDŹ STĄD” obróciłam się do niego, rozkładając przy tym szybko ręce.
-Nie widzę ku temu ważniejszych powodów, wujeczku, jeśli szukasz zakwaterowania, mogę polecić Ci jeden wyśmienity hotel- atmosfera w pokoju szybko stężała, wszystkimi zmysłami wyczuwałam, że moja wypowiedź nie zostanie zignorowana, dlatego nie przerywałam swojego występu- Z tego, co orientuje się z żywych opowieści moich kolegów, mają tam nawet świetny harem, żyć nie umierać!- Wykrzyknęłam niczym agent nieruchomości prezentując swoją najlepszą pozycję na liście sprzedaży. Zaraz, jednak poczułam przeszywający ból, gdy spokojny z natury ojciec złapał mnie za ramię ściskając mnie przy tym niczym wściekły zszywacz do papieru. Syknęłam i natychmiast się wyrwałam, uciekając o jeden krok. W takich sytuacjach potrafiłam się zachować, byłam przecież siostrzenicą swojego wujka. Delikatnie uśmiechnęłam się, przenosząc ośrodek ciężkości na jedną nogę.
-Zdenerwowani?- Odpowiedziała mi głucha cisza poparta oszołomionymi spojrzeniami obydwojga panów, zdecydowanym krokiem ruszyłam do przedpokoju- Bardzo dobrze!- Krzycząc to zakładałam już buty, pamiętając jednocześnie o zabraniu ze sobą telefonu.
-Leo!- Ojciec wybiegł za mną z prędkością wściekłego koguta, ja, jako jego jedyna córka nie martwiłam się kwestiami wydziedziczenia, toteż nie czekałam na jego słowa tyrady, które miałyby sprowadzić mnie na twardy grunt, gdzie nie byłam panią całego świata. Bardzo nie chciałam tam wylądować. Wybiegłam kierując się ku głównej trasie, biegłam jak pies, spuszczony z nieznośnej smyczy, biegłam jak jamajski sportowiec widzący przed sobą linię mety i biegłabym pewnie jeszcze tak bardzo długo, gdyby nie mały szczegół, jakim był brak, jakiego kol wiek planu poruszania się.  Znajdowałam się na nieszczęście-na głównej drodze, czyli jakiś kilometr od mojego pozłacanego gniazdka, gdzie Czekaja na mnie wytrąceni z równowagi Aron i Emil. Szaleniec, zachowywałam się jak najzwyczajniejszy wariat. Mimo tego spodobała mi się ta myśl, wreszcie wycięłam granicę ukazującą miarę, w jakiej mogą traktować mnie inni, nie pozwolę się już otoczyć zapachem oszustwa. Zacznę negować wszelkie tajemnicę i w końcu będę wolna, te początkowe myśli kłębiły mi się w głowie, gdy poruszałam się zgodnie z droga prowadzącą do Neapolu.

*

Parę słów od autorki tej dramatycznej sytuacji, moja wina, to ja utworzyłam ten dramat, ale wierzcie mi robiąc to miałam dobre intencje. Powracając do kierunku mojej szaleńczej krucjaty. Neapol, z czym Wam się to kojarzy? Jeśli część odpowiedziałaby mi, ze z piłką nożną to przysięgam, że porządnie zdzieliłabym go za to w głowę. No proszę Was! Piłka nożna? Serio?! Neapol to nie tylko miejsce do kopania kulo podobnego nadmuchanego przedmiotu, to też kultura, ale czym jest moja pretensja wobec Waszego subiektywizmu? No właśnie, tak, więc ruszyłam w kierunku Neapolu, po co?

*

Trąbienie pojedynczych kierowców na moją osobę nie było najprzyjemniejszym zajęciem, ale mimo to wolałam słyszeć ten denerwujący dźwięk niż kłamstwa ojca. „I Arona” dodałam z goryczą. Zawsze mu ufałam i nigdy nie oceniałam. To były takie moje niepisane zasady, które zmieniły się z dzisiejszym dniem. Zasada pierwsza, nie ufać Aronowi, zasada druga, oceniać Arona. Korzystając z ustępstw jednej z zasad (można było się domyślić, której) zaczęłam nagminnie i bez skrupułów szykanować biednego Green’ e. Podczas tych oskarżeń zrozumiałam parę podstawowych faktów, Aron był: nieprzewidywalny, nerwowy, kłamliwy, tajemniczy, sprytny, ujmujący. Byłam pewna, że znalazłoby się jeszcze, co najmniej ponad sto takich barwnych określeń, a był to czysty eufemizm. W końcu poczułam długo wyczekiwany ból w nogach i byłam zmuszona na niego odpowiednio zareagować, zwolniłam, przy tym nie tracąc mojego celu z oczu. Chciałam dotrzeć do miasta choćby po to, żeby wejść do jednej z drogerii wyprzedających pojedyncze egzemplarze białych kruków w postaci perfum Kelvina Kleina, a wszystko to spowodowała platynowa karta ojca, pod obudową mojego telefonu. Od razu sprostowując, jako majętna rodzinka posiadaliśmy cały zestaw takich o to uroczych kart, mimo myśli, że miałam przy sobie kartę z limitem przynajmniej cz-tero cyfrowym czułam przykre przygnębienie z powodu mojej reakcji na spiski Arona z Emilem. Fakt, faktem nie myślałam wtedy o rachunkach różniczkowych, ani nie odrabiałam w głowie zadania z polskiego, to zachowałam się jak rozkapryszona diwa, po raz kolejny zresztą. Patrzyłam pod nogi niczym męczennica boska zastanawiając się, czemu kamyki mają zupełnie inny kształt. To było dla mnie nie logiczne. Kamień to kamień powinien być tylko jednym z wielu nic nieodróżniających się do siebie braci, a nie tworzyć całe rodziny, gdzie był tata kamień mama kamień i dziecko kamień. Zaraz po tej myśli poczułam się jak największej światowej sławy ignorant, przecież to samo mogłabym powiedzie to człowieku, w końcu człowiek to człowiek prawda? Właśnie w tamtej chwili usłyszałam ryk motoru, który z zawrotną prędkością pokonał zakręt i przy tym nawet nie starał się zwolnić. Zahipnotyzowana tym występem patrzyłam na niego o sekundę dłużej niż zazwyczaj. Widząc, słysząc, jaki kol wiek jednoślad nie ważne, jakiego koloru, mógłby być nawet różowy, nie przywiązywałam do niego żadnej wagi, ja się nim zwyczajnie nimi interesowałam. Toteż mając za sobą ten pojazd szłam jak gdyby nigdy nic, dopiero, gdy zatrzymał się metro ode mnie przy tym prawie we mnie wjeżdżając, zaczęłam myśleć, że powinnam zacząć to robić. Rozzłoszczona niczym najprawdziwsza Grecka bogini Eris, odskoczyłam. W głowie miałam tysiące przekleństw, jakimi mogłabym uprzejmie obdarować kierowcę, ale jednak zrezygnowałam nich, gdy tylko ten zdjął kask. Znajome stalowe spojrzenie wyjaśniło mi wszystko, Gabriel. Po raz kolejny dzisiaj zabrakło mi słów.

                                                                 

3 komentarze:

  1. Gratulacje!
    Twój blog został wybrany do ostatniego już, trzeciego etapu konkursu na moim blogu. Życzę dalszych sukcesów i spokojnej udanej niedzieli.
    Evenstar
    hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdziały długie, szablon niezwykły.. Czekam z niecierpliwością na dalsze posty. Pozdrawiam. :)

    meaningless-iso13.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział :) Kocham Twój styl pisania :) A już cytat na tle po prostu mnia zaczarował. :) Gratuluję Ci Twojego bloga, talentu i pracy, którą zapewne wkładasz w pisanie. Pozdrawiam.
    P.S. Zostałaś nagrodzona:
    http://hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com
    W pełni zasłużyłaś... :*

    OdpowiedzUsuń