niedziela, 1 czerwca 2014

X- Prowizoryczne niebo

"Nie płacz, kiedy odjadę"
Wrócę i będę silniejsza niż przed jakimkolwiek innym upadkiem.  

----------------- [Wybaczcie?Nie, zrozumcie.]
Chanter&Problems-Nie czuję się źle, nie jestem egocentryczna, nie jestem zagubiona, nie jestem zatracona.
------------------ A teraz, zróbcie coś dla mnie i pomińcie moje prowizoryczne partykuły. Nadal mam niesmak, co do bezpośredniego użalania się nad sobą. Lubię mieszać, ale kucharki to ze mnie nie będzie. Koncepcją, było nieschematyczne myślenie. Brzydzę się takimi drogami, ale posunęłam się już za daleko. 
A może raczej za blisko? Nie wiem. Ciężko jest z czegoś zrobić coś rozdmuchanego i "głębokiego".  Dlatego znikam na jakiś czas. Nie definiujcie tego słowa, ponieważ sama nie jestem świadoma na jaki czas odchodzę. Nie porzucam pisania, wciąż kocham Leoni i oczywiście Was. Patrzcie, jaki dziwny jest ten świat, w którym Chanter ma do kogo tęsknić. Poważnie, bardziej spodziewałabym się, mojej Sadi jako sadystycznej matki sześciu małych szczurków. (A to chomik!) Ja tu sobie tworze, a Wy się męczycie. Teraz widzicie jak bardzo ze mną źle?! *Pusty śmiech* Myślę, że przez ostatnie miesiące zbyt dużo utraciłam. Chciałabym znowu dostać to, co mi się jawnie należy. I będę o to walczyć. Może ktoś nawet postawi na mnie zakład? Na co ja liczę?! Ok, ok! Już sobie idę. Będę tęsknić choćby za samym nagłówkiem bloga, ale głównie wzdychać będę do Was i do Waszych talentów. Przez ten czas zdążyłam już poznać wielu bardzo, ale to bardzo utalentowanych osób. I piszę tu o Was i nawet jeśli macie jakieś wątpliwości, to zapewniam, chodzi o Was- ludzi z koncepcją. Już nawet nie życzę Wam takich rzeczy jak: szczęście, miłość, natchnienie, wena, przyjaźń. to wszystko możecie machnąć za pomocą jednej rzeczy. Wiary ("Cogito ergo sum"), a i akceptacji, zwłaszcza akceptacji. Tego Wam właśnie życzę. W spadku pozostawiam Wam mój ostatni rozdział pisany, w trakcie upadku. 
--------------- Zrozumcie. 


„Twórcą książki jest autor, twórcą jej losu- społeczeństwo”


-Nie wiedziałam, że schronisko ma dni otwarte i wypuszczają swoich podopiecznych- Sceptyzm i ironia, jako najlepsza broń, zapamiętajcie to sobie. Wypowiadając te słowa miałam już o tym jakieś ogólne pojęcie. Dziewczyna, posiadaczka czterech kolczyków na samej twarzy, w tej chwil siedząca, jak gdyby nic w mojej kuchni, też o tym wiedziała. Ba, to ona uchodziła za mistrzynię ciętych ripost.
-Daj spokój, skoro nawet Tobie udało się uciec z miejskiego Zoo, to, czemu nie mi?
-Jesteś okropna- Skapitulowałam.
-Z wzajemnością kotku, a tak w ogóle, dobre placuszki- Nie musiała tego mówić, wystarczający dowód stanowił talerz leżący przed nią, a na nim już same okruszki. Pozostałość z wczorajszego dzieła Arona. 
-Jędza- Warczę.
-Wypłosz!
Konwersacja na poziomie zerówki, była tylko możliwa z osobą pokroju Amichi.

-*-

Parę słów o potworze, jakim jest ten strach na wróble ozdobiony masą koczków i tatuaży. Niesforność można by reklamować pod jej nazwiskiem.  Swoja drogą bardzo oryginalnym, no proszę Was, bo co to za nazwisko!? Soren- mogłabym tak nazwać chomika. A teraz chwilka o naszej uroczej historii. Środek lata, główny czynnik w procesie poznawczym, który był wyjątkowo złośliwy, ponieważ trzydziestu stopni na Plusie, nie można nazwać sympatycznymi. Ja- nieśmiałość ukryta pod maską wyniosłości. Ona-postrach podwórka, w rozwalonych butach. Cud? Nie sądzę, po prostu przeciwieństwa się przyciągają, nic więcej. Żadna magiczna siła, nie brała w tym udziału. Tak się stało, nudnie złożyło, że zostałyśmy wsadzone (siłą) do tego samego stolika. Na początku było ciężko, podejść do niej, to było jak przepędzić wkurzoną pszczołę, lepiej z taką nie zadzierać. Mijały tygodnie, miesiące, nie, z tym to akurat przesadzam. Powiedzmy, że wystarczyły nam dwa tygodnie, aby zostać nie zaprzeczalnie najlepszymi przyjaciółkami. Zbiegiem lat nic się nie zmieniło, może było trochę weselej, i nie musiałam się martwić o ochronę. Wierzcie mi, zakolczykowana brunetka to idealny ochroniarz, no i tylko ona jedna wiedziała, jaka jestem naprawdę. Ale jak to w ciekawych historiach bywa, zawsze coś jest na nie. Zjawisko drażniące i swędzące jak oparzenie. Znienawidzone, „ALE”. Główna przeszkoda udręczonego happy end-u. Ami nie chorowała na raka, nie była posiadaczką matki alkoholiczki ani też nie lubiła zadręczać innych ludzi. Ona nie była wstanie posiadać brzydkich cech, no może oprócz jednej. Była lesbijką.   

*
Myśli powracające niczym bumerang uderzyły mnie swoim światłem i przejrzystością. Tu, na powierzchni siedziałam obok Soren i czułam się znowu bezpieczna. W końcu wróciła. Dwa miesiące to długo. Ale po kolei. Dwa miesiące i dokładnie trzy dni temu rodzice Amichi dowiedzieli się o jej „przypadłości”. No dobrze, byłam hipokrytką, więc ujęłam to zupełnie inaczej. Orientacja mojej przyjaciółki na tamtą chwilę nie była nikomu obca, ale jak już to zgrabnie ujęłam, jej nikt nie podskoczy. W tym szczególnym przypadku była to bardzo wygodna dla niej sytuacji. W innej. Nie koniecznie. Rodzice ze świeckiej rodziny (czysta ironia, w czystej postaci) według nienagannych stereotypów mieli już wcześniej wyznaczone zachowanie, zresztą, pod które świetnie się wpasowali. Krzyki i pretensje były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Najgorsze miało dopiero nadejść. Otóż tamtego pamiętnego dnia telefony były rozgrzane do czerwoności, a ludzie wręcz przeciwnie. Taka sytuacja mogła wkraść się tylko pod panowaniem zimy. Co zima ma do tej historii? Na pewno sporo, ponieważ moja frustracja tamtego dnia osiągnęła apogeum, gdy waliłam słuchawką próbując na marne skontaktować się z Amichi. I tu do akcji wyskoczyły szare komórki, które bezbłędnie poinformowały moją intuicje, o tym, że coś jest zdecydowanie nie tak. Niczym śnieżka wyskoczyłam z domu tylko w leciutkim płaszczyku (pomińmy następstwa tego czynu) i ruszyłam prosto do willi Soren opakowanej w rozciągające się rzędy równo ściętych krzaków, niczym żołnierzy wyruszających na walkę, w której precyzyjnie ścięte włosy to gwarancja sukcesu. Denne, realia życia na bogato. No dobrze, więc kiedy to biegłam na złamanie karku do willi Soren, ona w tym czasie, prawdopodobnie z zaciętą miną (ona nigdy, ale to przeNIGDY nie płacze) pakowała swoje rzeczy do żarówkowej torby w czerwone misie. Nie zdążyłam. Wjeżdżając do jej domu na ślizgich od śniegu podeszwach zastałam tylko młodziutkiego lokaja, który nawet nie raczył na mnie spojrzeć. Nie trudno było się domyślić, co się stało. Moje obawy tylko potwierdziła jej pusta szafa i brak szkatułki z czaszkami. Wywieźli ją. Bezczelnie ukradli. I to tyle. Dwa miesiące udręki. Mogłoby się wydawać, że odetchnęłam z ulgą. Pesymista bezwiednie orzekłby o jej nie szczerości względem mnie. Nie taktem byłoby wtedy pomyśleć, że zaprzyjaźniła się ze mną tylko, po to ażeby mnie poderwać. No proszę! To niedorzeczne, ale pomyślałam tak i nawet pamiętam chwilę, w której rzucam się na nią z oskarżeniami. Był to dokładnie dzień po jej wyznaniu. Swoją drogą, byłam okropną idiotką, ponieważ tylko idiota nie zauważyłby u swojej przyjaciółki, takiego zachowania. Ale wróćmy do rzeczywistości, bardzo odmiennej od podejrzeń i nieprzyjemnych lokajów.
-Nie rozumiem - Stwierdziłam dobitnie, choć to nie pierwszy raz, kiedy to byłam postawiona pod ścianą dezorientacji, to ten był wyjątkowo dokuczliwy.

-A, czego tu nie rozumieć?- Jej stalowa twarz przybrała wyraz osłupienia, a ja nieznacznie odsunęłam się od stołu- Wróciłam- I to słowo można by zaliczyć do pocztów niedomówień, ale musiało mi to wystarczyć, ponieważ „Dark Queen” natychmiast zniknęła za rządkami przypraw.









niedziela, 25 maja 2014

IX-Rozcinając mgłę


„Jeśli chcecie mieć powodzenie, musicie wyglądać tak, jakbyście już go mieli”


-Definicja-
Beznadziejność

Zgniła nadzieja, niezbyt ładnie pachnie, łudząco podobna do stęchłego otępienia oraz zakurzonego znudzenia, przyprawia człowieka o niezłe zawroty głowy, jak już pisałam, nic przyjemnego.  Mimo to można je z powodzeniem odróżnić od siebie. Bowiem stracona nadzieja jest niemal „Białym krukiem” wśród zapachów duszy. Wyjątkowość tego zjawiska równa się z siedemdziesięciu procentową śmiercią samego ducha.  Pozostałe trzydzieści to powody. Typowo- rodzina, rzeczy, pieniądze, a nawet pies. To wszystko utrzymuje tych ludzi przy życiu, ale i tak są do odstrzału. Nie jest mi przykro, również nie jestem bezwzględnym Hitlerem, który bądź, co bądź był jedynakiem. Przyznajmy, jest tu jakieś dziwaczne powiązanie. Ale czy moja samotność decyduje o przyszłej tyrani światowej?  Szczerze powątpiewam. Wracając do smutnych rozważań, których, autorem faktycznie mógłby być sam Adolf, ludzie pozbawieni nadziei nie mają szans. Może zejdźmy do samych podstaw. W dół, gdzie słowotwórstwo idzie pod ostry ostrzał ludzi ubranych w systemowe mundurki niewoli reguł. Zauważcie różnice „Bez nadziei”-„ Beznadzieja”.  Zestawienie wprost oszałamiające. Łudząca ironia? Prawie bym to zjawisko zrozumiała, ale nie, to rzeczywisty obraz koszmarnej sytuacji tych ludzi. Zabawne? Było tak fatalnie, że stworzyli nowy wyraz ku czci tego stanu. Po prostu beznadzieja. Położeni naprzeciw śmierci patrzą na nią bez obowiązkowego strachu, nawet nie są wstanie go posiąść. I to jest przykre. Jak bardzo musi być źle, żeby nie odczuwać trwogi przed nadchodzącym końcem? Co czuje samobójca? Co stracił? Jaki miał powód? Kiedy pozbędę się, jakiegokolwiek poczucia wstydu, w pierwszej kolejności pójdę do szpitala, a wtedy znajdę się naprzeciw takiej osoby
-zmęczonej i niechcianej. Wcale nie zadam jej tych idiotycznych pytań. Po prostu tam będę. Nawet, jeśli podejmie odważne próby wygonienia mnie używając w tym celu kroplówki, ja i tak pozostanę.  
Choćby, dlatego, że dla mnie nikt nigdy nie został.

*

-Aro?- Zapytałam, wiedząc, że za pomocą ciepła odczuwanego, w moim głosie można było upiec szarlotkę, mimo to nie czułam zażenowania, chciałam, żeby wiedział jak bardzo pasuje mi jego towarzystwo. Nawet, gdybym miała otworzyć w tym celu piekarnię. 
-Leo?- Rozbawienie w jego głosie skutecznie odstraszyło nęcącą ciszę. Westchnąwszy dramatycznie, wskazałam ręką na pobliskie siedlisko różowych ścian, dając mu jasno do zrozumienia, że obraz półnagiej włoszki nie jest łatwy do zatarcia. Nadal mając w pamięci ostatnie minuty, skierowałam się ku wielkiej zgrafitowanej ścianie. „Miejskie arcydzieło” nie jest dobrym oparciem, ale spełniło swoje zadanie, co raz spoglądam na Arona, z subtelnością słonia w fabryce porcelany. Mijały sekundy, bardzo wolne zresztą, podczas których podjęłam próbę zliczenia koszy po przeciwnej stronie ulicy. Pomijając parę śmiesznych faktów, polegających na pomyleniu sześciu koszy z piętnastoma, nadal nie uzyskałam, jakiegokolwiek wytłumaczenia. Chociaż z każdą ciężko mijającą sekunda, pragnęłam go coraz mniej. Cisza zaległa na całej ulicy, gdzieś w oddali słyszałam przejeżdżające samochody, może nawet gdzieś tam znalazłby się Gab. I tak by mnie pewnie nie zauważył, co z tego, że jakieś dwa metry ode mnie znajduje się dom publiczny, co z tego! Coraz bardziej zdenerwowana, odeszłam od ściany, oczywiście, niezgrabnie udając przy tym nonszalancję kompletnie pozbawioną wdzięku. Nawet Madonna by tu nie pomogła, ze mnie nie była, ani tancerka, ani komik, tak, więc nawet nie próbowałam udawać zabawnej, a tym bardziej zgrabnej. Moim dalszym ruchom towarzyszył przenikliwy wzrok Arona znad błyszczącego telefonu. Nie przerywałam mu tylko ze względów czysto teoretycznych, które obejmowały, co najmniej szesnaście niedorzecznych podejrzeń. W końcu doczekałam się jakichś informacji, oczywiście nie od niego. Człowiek rozmawiający z brunetem był na tyle uprzejmy by wypowiadać każde słowo z siłą młota pneumatycznego przekuwającego powierzchnię asfaltu. Zdecydowanie nie należał do ludzi wyrafinowanych, świadczyła o tym i mina Arona i częste używanie słów, których bynajmniej nie posądziłabym o rolę eufemizmów.  Rozmowa między Panami trwała jeszcze jakieś pięć minut, kiedy to kochany wujek kiwał z powagą głową, udając rozważnego. Facet po drugiej stronie miał ogromne szczęście rozmawiający z nim przez telefon, ponieważ po zakończeniu rozmowy kochany wujek, jak to w nawyku mają kochani wujkowie cisnął telefonem o ścianę. Aż by się chciał krzyknąć coś głupiego w stylu „Au” czy coś. Moja niezachwiana wiara w niezniszczalność aparatu wyparowała wraz z pierwszym głośnym „zgrzytnięciem”. Widok, a tym bardziej dźwięk towarzyszący temu zjawisku był dosłownie osłabiający. Niby widzisz coś takiego w dramach klasy B, ale na żywo to zupełnie coś innego. Zgodnie ze scenariuszem takich katastrof, powinnam była odezwać się krzykliwym głosem panienki z Wisconsin, która jedną ręką trzyma swojego pudla, a drugą iPhone wysadzanego diamencikami.  Ale nie, w końcu wybuchnięcie śmiechem to o wiele lepsze wyjście! Nie dość, że poziom Twojego poczucia humoru szybuje w górę, to jeszcze dostajesz dodatkowe punkty za oryginalność. Wściekłość z każdą minuta mojego niekontrolowanego śmiechu zdawała się uciekać, a Wujeczek się opanowywał. Miałam do tego talent, nie dość, że chichotałam ze wszystkiego, to jeszcze moje końskie rżenie okazywało się uspakajające. Ale w tej chwili nie byłam skłonna do tego typu terapii, wiedziałam, a właściwie wyczuwałam, że za chwilę pojawią się niezręczne pytania, same pchające się na usta. Stanie naprzeciw siebie zaczynało mnie coraz bardziej niepokoić. Zdenerwowanie ogarnęło moją głowę i dosłownie zmusiło do wyjaśnienia tego problemu.  O ile przyłapanie wujka na grze wstępnej z prostytutką miało uchodzić za problem.
-Kto to był?- Zapytałam wskazując na resztki telefonu przy pomalowanej na brązowo ścianie. Zadziwiające, bo był to, jedyny nieruszony fragment budowli. 
-Kolega- Ton głosu, choćby nie wiem, co ani, jakie choroby zostały na niego zrzucone, zawsze powie Ci swoje intencje. Będzie szczery i bezinteresowny, w przeciwieństwie do jego właściciela. Tutaj nie było problemu, jakby zmiażdżenie komórki było niewystarczającym zaprzeczeniem tej wypowiedzi. Chciałam coś powiedzieć, podrażnić się, ale sposób i poza jaką narzucił na siebie, w tym czasie, skutecznie mnie od tego powstrzymały. Gardziłam taką obroną, więc w mało subtelnym odwecie, ruszyłam prosto przed siebie zostawiając go pomiędzy sześcioma koszami, a kawałeczkami rozbitego Smartfon’ a. W tamtej chwili przeprosiny były jedynie dalekim pejzażem marzeń i utopi. Kroki wymierzone w kruszący się beton nie odbierały mi frustracji, co więcej dodawały jej sił.  Korciło mnie, by się odkręcić i zobaczyć czy tam został, ale duma zrobiła swoje. Szłam wyprostowana, jednocześnie tak bardzo przerażona jak tylko to możliwe. Znowu zawaliłam. Bez przeprosin, nie ma szczęśliwej rodzinki. Bez szczęśliwej rodzinki nie ma spokoju. A brak spokoju to brak racjonalnego myślenia. A wszyscy przecież wiemy, do czego mnie to ostatnio doprowadziło. Na samo wspomnienie wzdrygnęłam się delikatnie i mimowolnie złapałam za skronie, jakby ten ruch miał je zablokować.

Notatka od autorki
Nie zablokuje.


Myśli kłębiły mi się w głowie i jestem pewna, że gdyby mogły wyszłyby na zewnątrz, siejąc przy tym totalne spustoszenie. Nie wiem, co czułam bardziej, rozczarowanie czy rozdrażnienie. Gdzieś w głębi serca, gdzie mały kamyk robił za nadzieję, a słońce śmiech, liczyłam, że On- silny, szarmancki zdecydowany, pewny siebie Aro złapie mnie za rękę i wyjaśni. A zamiast tego pojawił się w mojej głowie, jako kolejna niewiadoma. Wielka i bezdenna. Miałam już ich aż potąd. Kolejne kroki okazały się porażką, czystą i przejrzystą. Wpadłam do domu z mieszanką wszystkiego, co tylko uchodzi za najgorsze. Ale to i tak było nic, w porównaniu z tym, co zobaczyłam w kuchni. 

_________________________________________________________________________________
Posty w pierwotnym "pierwszym" założeniu miały wpadać tu regularnie co tydzień, niestety nie dzieje się ostatnio u mnie najlepiej. Obiecuje zająć się Waszymi cudownymi wytworami (blogi), jak tylko się ogarnę. 
(A niech tylko ktoś spróbuje do mnie napisać "ogarnij się"!) Przepraszam, zasłużyłam na obrzucenie żabami.
Do zobaczenia :)

niedziela, 11 maja 2014

VIII-Pusty Cień


„Upadamy, bo jesteśmy ludźmi”


Był siódmy Września, właśnie szłam ze szkoły, tworząc przy tym nowy styl poruszania się, oparty na kompletnie bezcelowych ruchach rąk, w skrócie machaj aż kogoś przy tym nie zabijesz.  Sprostowując, miałam dziesięć lat. Literalnym faktem było tutaj stwierdzenie, dotyczące mojego braku, jakiego kol wiek poczucia wstydu. Ot, tak wpadałam na przechodniów, nie powierzając im większej uwagi. I wiecie, co? To uczucie nijak pasowało do mojej obecnej sytuacji, gdzie najmniejszy problem stanowił brak perspektyw na następny dzień, a każdy ruch ręką był kontrolowany pod czujnym okiem obydwu panów obecnych w dusznej kuchni. Mimo to, słysząc ten karygodny wyrok z ust uśmiechniętego Emila, tylko ta sytuacja sprzed dzieciństwa do mnie zapukała, tworząc nową, jakość skojarzeń w moi subiektywnym wykonaniu. Przysięgam, po tych słowach nawet denerwujący ptak zamilkł, chyba nie bardziej osłupiały niż ja. Wiatr dobijający się do dwustronnych okien, prawdopodobnie wspólnik kukułki, próbował mnie dobudzić, bo jego pohukiwanie wyraźnie rozcinało ciszę panującą w kuchni niczym nóż zjełczałe masło. Właśnie w takich sytuacjach natura chciała współpracować, szkoda tylko, że nie użyczyła mi swoich mocy w dniu ważenia, kiedy to wskaźnik wagi wskazywał na „poniżej krytyczną”. Nie powiem, dzieci są okrutne, ale na szczęście, w chwili obecnej ani ja, ani moja waga nie jesteśmy „poniżej krytyczni”. Nagły napływ złości sprawnie pozbawił mnie kontroli nad całym ciałem. Lepkimi dłońmi zaczęłam bawić się pierścionkiem, jedyny ruch, na jaki było mnie stać w tamtej chwili ograniczał się do przesuwania złotego przedmiotu w dwie przeciwne sobie strony. To tyle, On tu zamieszka. Ze mną. Sam. Żadnych świadków, wszystko, co zdarzy się podczas jego pobytu zostanie w ścianach tego domu. Ale skąd pewność, że coś się wydarzy? Mimo wszystko, była to bardzo niepokojąca myśl. Na tyle, żeby pozbawić mnie ogólnego rozgłosu. Moje nieukrywane przerażenie odbijało się echem od równie przestraszonych refleksji. Obydwie kłaniając się w swoim kierunku, walczyły o każdą sekundę trzeźwego myślenia. Przecież to Aron, więc, o co chodzi? Równie dobrze, tamta sytuacja mogła być tylko moim zniekształconym wyobrażeniem. Ile razy coś było czymś, a koń wydawał się krową? I właśnie wtedy przysięgłam sobie, że nigdy więcej się do niego nie zbliżę, nie w taki sposób. Z nową determinacją, motywowaną słowami księdza o kazirodztwie, gdzie każde wymawiane przez niego słowo było pokryte lejącą się mazią pogardy, uniosłam głowę i uśmiechnęłam się z trudem. Musicie wiedzieć, że kilka miesięcy po tej lekcji „duszpasterz”, autor wybrednych słów na temat związków miedzy rodzinnych, został przyłapany na seksie z dziewczyną, której opinia daleka była od nienagannej. Cóż za niewygodna ironia, od tamtego czasu, uznawałam hipokryzje za nowy gatunek choroby. Choroby, która rozszerzała się w zawrotnym tępię dosięgając, co nowszych ofiar na stanowiskach wysoko postawionych. Z tego toteż powodu już dawno odpuściłam sobie, jakie kol wiek protesty oglądając wiadomości. Co jedna nastolatka ma dopowiedzenia w sprawie dotyczącej miliona istnień? Myślę, że nie wiele.  Za to scena rozgrywająca się zaledwie parę metrów od moich oczu, miała dla mnie jak najbardziej duże znaczenie. Chociaż już wtedy miałam ogólne pojęcie, że nic w tej sprawie nie wskóram. On tu zamieszka. Pozostała tylko kwestia na jak długo.
-Cóż-Uniosłam jeszcze wyżej podbródek, dopełniając moją emanującą pewnością siebie postawę
-Cieszę się, że nie zostanę znowu skazana na zupki chińskie- Ponownie uśmiechnęłam się z trudem. Byłam ciekawa jak na tę zmianę ról zareaguje emblemat moich problemów.  Po ciuchu liczyłam na zaskoczenie z jego strony, ale szczerze się rozczarowałam.
-Nie masz, na co liczyć księżniczko, restauracji nie będzie- Ciemnowłosy opierając się, o blat wyglądał jak najbardziej naturalnie, aż za bardzo, pomyślałam podejrzliwie. Tylko my byliśmy świadomi walki rozgrywającej się pomiędzy nami. Gdyby był to serial z pewnością nazywałby się „Rzuć widelcem”.
Zdecydowanie wzięłabym udział. I znowu powracamy do podstawowego elementu chroniącego ten dom przed walką na sztućce, ojca, który teraz z kolei uśmiechał się, prawdopodobnie zadowolony z mojej reakcji, która wcale nie była całokształtem krzyku i wyrzutu. Naiwny.
-Myślałam, że kto, jak kto, ale ty nie będziesz robił za skąpego strażnika swojego majątku- Dyskretna aluzja płynąca z tych słów, dawał się odczuć, chyba najbardziej odbiorcy, który tylko zmrużył oczy, siląc się na nikłe opanowanie, które wyparowywało po dłuższym wpatrywaniu się w tężejące rysy. Jego szczęka zacisnęła się i już wiedziałam, że trafiłam w słaby punkt. Chociaż nawet wtedy był piekielnie przystojny. Ciemne włosy lśniły starannie przygładzone przez sprytny żel, konkurowały o uwagę z masywną sylwetką ozdobioną w czarny podkoszulek. Nie chciałam adresów do sklepów, gdzie robił zakupy, chciałam jedynie adres fabryki, gdzie robią takich facetów. Na pewno znalazłabym coś dla siebie. Gdyby Warchol wpadł do naszego domu z zamiarem stworzenia ludzkiej rzeźby pt ”Idea człowieka” z pewnością porwałby Arona. Tak, więc patrzyłam na niego, wcale niepchana zwyczajną złośliwością, ale niemym zachwytem. I właśnie to uczucie wzbudziło moje wewnętrzne obrzydzenie. Gdzieś musiał mieć skazę, a że jej nie widziałam to denerwowałam się jeszcze bardziej. Przecież żyjemy w realnym świecie, tu nie ma ideałów, powtarzałam sobie do skutku.
- Nie przesadzaj Leonii. Chyba nadal masz tę swoją uroczo lśniąco kartę?- To pytanie mogłam uznać za retoryczne, ale wymawiając moje bezwstydnie idiotycznie brzmiąco długie imię, przesadził. Nie dość, że jego wypowiedzenie zmuszało mówiącego do długaśnego wydźwięku litery „i”, to jeszcze idealnie pasowało do dżunglowego wieśniaka. Bez przesady! Naburmuszona, nawet nie zastanawiałam się i podarowałam mu najbardziej zawistne spojrzenie, na jakie było mnie stać, a stać mnie było na dużo. Brunet po raz kolejny nie oddając zwycięskiej pozycji, zbył mnie czarującym uśmiechem.  Milczący Emil patrzyła na tę wymianę zdań z pobłażliwym uśmieszkiem. Nie rozumiał, dorobił się majątku dzięki swojej inteligencji i sprytowi, a nie zauważył, że pomiędzy jego córką, a młodszym bratem toczy się zażarta bitwa. Żeby było jasne, pomiędzy nimi była ogromna przepaść w postaci wieku, ale to nigdy im nie przeszkadzało w dogadywaniu się, gdy przychodził czas na interesy. Co innego w życiu prywatnym, tutaj na pewno pasowała stara jak świat personifikacji ludzi w dwa przeciwne sobie żywioły. Ogień i woda. Dosłownie. Budda byłby zemnie dumny, ale nic innego nie pasowało do charakterów obydwu panów. No i, chyba nie muszę dopowiadać, kto wcielił się, w co. Myśląc nad kolejną ciętą ripostą, zauważyłam, że Aro właśnie zmienił pozycje, siadając zaledwie parę centymetrów od mojego krzesła. Oczywiście z nie odłączalnym „Casanovskim” grymasem. Pieprzony model.    
-Tak- Odparłam ostro, przecinając każdą biedną sylabę, niczym seryjny morderca- I nie mam zamiaru się nią dzielić z właścicielem Porsche- Po tych słowach w całym pomieszczeniu przysiadła niezręczna cisza, do której tak długo wzdychałam. Wygrałam. Teraz mogłam z nieurywaną dumną spojrzeć przeciwnikowi w oczy. Z niemiłym zaskoczeniem stwierdziłam, że nadal się uśmiecha.
-Mam to uznać, jako podtekst?- Dezorientacja tylko na chwile odbiła się moich oczach, ponieważ szybko zorientowałam się w nowej grze, którą także miałam zamiar zakończyć na zwycięskiej pozycyjni, choć nadal miałam na uwadze milczącego Emila, który tylko obserwował. Nie rozsądnie było by teraz wziąć, jako argument mojej ostatniej jazdy na motorze z Gabrielem.  Chociaż byłoby to cudowne zwycięstwo. Zamiast tego powiedziałam coś dużo gorszego.
-Nie, myślę, że wole niedojrzałych chłopców, w moim wieku- Ostatnie słowa zabrzmiały jakbym rzucała mu wyzwanie, a w żadnym przypadku tego nie robiłam. Po prostu tak wyszło. Tak, że rozwścieczony Aron wyszedł z kuchni zostawiając nas samych z ojcem. Bardzo nie dobrze. Parę sekund później usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Takie sceny znałam to z autopsji, bardzo rozległej zresztą. Było mi przykro, to pewne, ale gdzieś pod powierzchnią sumienia kryło się zadowolenie, które nie miało zamiaru spocząć na laurach.
- Nadal uważasz, że to dobry pomysł, żeby Aron tu zamieszkał?- Skierowane pytanie dźwięczało mi w myślach jeszcze przez parę sekund, gdy ojciec prawdopodobnie formował na nie odpowiedź. W końcu nękająca cisza została zniszczona.
-Zawsze uważałem Wasze relacje, jako coś, czym mogłem się pochwalić przed całym światem- Przerwał, wyraźnie wracając do sytuacji przed kilku lat, a ja po prostu zdębiałam. Czym tu się chwalić? I to jeszcze przed czymś tak wybrednym jak świat?- Dogadywaliście się-Powiedział niespodziewanie.
-Kiedyś- Rzekłam dobitnie, mając nadzieje na zakończenie tej żałosnej próby pogodzenia nas.
-Kiedyś, to, czemu nie teraz?- Zapytał
-Bo mam tego dosyć- Brzmiałam jak mała dziewczynka, ale do tego zdania nie dało się włożyć wykrzyczeń z akompaniamentem rozszalałych myśli. Ono zasługiwało na chwilę spokoju, gdzie w przysłowiowej kłótni oznaczało to wyznacznik, który zmieniał ton rozmowy. I tak też się stało. Wszystko się uspokoiło, być może nawet, Houdini nie rozegrałby tego lepiej. Narzuciłam iluzję poczucia winy na całą powierzchnie kuchni, bo oczywiście czuć winną to się nie czułam.
-Wiem, że jest ci ciężko, ale on naprawdę cie kocha- Podniosłam głowę, ponieważ to stwierdzenia dla każdego z nas znaczyło coś zupełnie odmiennego. I w tej chwili po raz setny ucieszyłam się, że ojciec tego nie wie- I martwi się, zresztą nie tylko on- Do oczu zaczęły mi napływać spragnione uczuć łzy. Nie zastanawiając się, natychmiast wstałam i wpadłam ojcu w ramiona. Wtulona w niego wyszeptałam cicho „Przepraszam” i zamknęłam oczy, udając, że poprzedni dzień wcale nie miał miejsca. Ale miał i musiałam w końcu zacząć sobie radzić. Od samego początku i od pierwszej osoby, na którą się rzuciłam.
-Pójdę go poszukać– Stwierdziłam pojednawczo i wybiegłam z domu. Założenie kurtki było tylko jednosekundowym przerywnikiem, kiedy to szybko opracowywałam plan poszukiwań. Rozglądając się po podwórku nie dało się nie zauważyć czerwonego Porsche. Z ulgą przyjęłam fakt, że nie zaszedł daleko. Z jawnym strachem poruszałam się wzdłuż drogi, próbując skupić myśli, z czego najnormalniejsza mówiła mi, że musi być, tam gdzie za żadne biblioteki świata bym nie poszła. Niestety emocje kosztują i musiałam, chociaż sprawdzić czy tam jest. W końcu Neapol nie był jedynym miastem obfitującym w erotyczne budynki. Boże, nie wierzyłam, że tam idę, ale szłam modląc się o to, żeby go tam nie było. W końcu przyszła pora, żeby odsłonić brzydką prawdę oklejoną ciemną tasiemką z wrogo brzmiącym napisem „choroba”. Aron był seksoholikiem, wiedziałam to i ja i pobliskie burdele. Czy było to nienaturalne? Nie, jeśli jesteś tego świadomy, od co najmniej pary lat. Dawniej kojarzyłam to słowo z czymś moralnym, po prostu pasującym do otaczającego mnie świata. Teraz? Niekoniecznie. Mimo tolerowałam to, w końcu rodzina, pomyślałam z zażenowaniem. Droga zleciała nienaturalnie szybko. Tym bardziej nie byłam przygotowana na samo wejście do tego miejsca. Co miałam powiedzieć? „Hej szukam pracy”?! Nadal bez konkretnego planu zbliżyłam się do drzwi, gdzie bez zbędnego zaskoczenia ujrzałam napakowanego faceta, chociaż owy przymiotnik i tak okazałaby się eufemizmem. Gdyby sterydy śmierdziały, już bym się zatruła. Patrzenie, w oczy takiej osobie dużo kosztowało, omal nie uciekłam z krzykiem, ale ostania kłótnia stała się dla mnie żelazną smyczą niedającą możliwości konkretnej ucieczki. Mężczyzna w typowym „gangsterskim” podkoszulku patrzył na mnie, bez jakiego kol wiek cienia zdziwienia. Czyżbym nie była pierwszą nastolatką pojawiającą się tutaj w spranych dżinsach i podkoszulku z monogramem tęczy?
-Cześć!- Przywitałam się niczym osoba z ADHD, świetny początek Leo, gratuluje- Przyszłam po siostrę-skłamałam w nagłym przypływie olśnienia- Dzwoniła, że skończyła- Mówiłam nadal, beztroskim tonem, jakbym wcale nie przyszła tutaj po Wujka, który prawdopodobnie uprawia seks z jakąś dziwką. Ta myśl natychmiast sprawiła, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz i na chwile wyszłam z roli.  Ale ochroniarz okazała się większym idiotą niż myślałam i niczego nie zauważył. Było tylko kwestią czasu, kiedy otworzy mi drzwi, a raczej skinie „mrocznie” głową, na znak wejścia. Litości! Co to za ochrona?! W sumie, czego ja się spodziewałam? Bo chyba nie miliona kamer i osiłków z wilczurami? Samo wejście okazało się niczym w porównani z tym, co zobaczyłam w wewnątrz. Jeśli kiedy kol wiek będziecie mieli szalony zamiar wybrać się do tego typu budynku, (Czego nie życzę nikomu) bądźcie przygotowani na najgorsze. W moim przypadku najgorsze okazało się różowymi ścianami oprawionych mnóstwem erotycznych obrazów, z czego najmniej bezwstydne okazało się odzianą Merlin Monroe tylko w czarnych mitenkach. Boże, to mi się będzie śnić po nocach.
Podłoga także doganiała resztę wystroju, gdyż różowy puchatego dywanu nie można było nazwać „przyzwoitym”. Taka sceneria towarzyszyła mi jeszcze przez parę kroków, czyli około dwóch metrów, gdzie na zmianę patrzyłam się to w przód to w tył. Nie ma, co, będę miała dużo roboty z przyszłym psychologiem, któremu przypadnę w ręce, bo po tym, co zobaczyłam tutaj bez pomocy psychiatry się nie obejdzie. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i złapałam się metalowego zagięcia w drzwiach. Przede mną królował wielki plac porozstawianych foteli i oblegającymi je dziewczynami. Róż, róż i jeszcze raz róż. Ogromne skręcane schody, miały prawdopodobnie nadawać całemu pomieszczeniu „elegancki klimat”. Niestety rozebrane prawie do naga dziwki skutecznie go psuły. Nawet żadna na mnie nie zerknęła, tak były zajęte swoimi klientami. Nogi chyba dogadały się z prawie oślepionymi oczami i ruszyły do pobliskich drzwi, a ja je zdecydowanie poparłam. Teraz wiem, żeby nigdy nie ufać pośrednim kończynom. Starałam się nie rzucać w oczy, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś pani skończy swoją „robotę” i zainteresuje się biegającą tutaj nastolatką. Ale nie bądźmy przemądrzali, taka kobieta, to też człowiek, więc tylko skończony hipokryta uważałaby się w tej sytuacji za lepszego. Co ja zrobiłam jakiś pięć razy od wejścia tutaj. Chyba już niżej upaś nie mogłam. Kiedyś czytanie Platona wydawało mi się nie moralne, a teraz? Przechadzałam się jak, gdyby nic po miejskim domu towarzyskim, litości. Zaczynałam szczerze nienawidzić czarnego humoru ironii. Nie dość, że sprytna to jeszcze bezpośrednia. Złapałam za brązową kulkową klamkę i z dotąd nieznanym mi impetem otworzyłam drzwi. Jakbym wchodziła do sklepu. W pierwszym odruchu chciałam uciec bądź zacząć krzyczeć, ale przecież byłam przygotowana na taką możliwość. Cóż po tym, co zobaczyłam byłam pewna, że nie obędzie się bez wizyty u psychiatry. Mrugałam coraz częściej zdając sobie sprawę z obecności dwóch do połowy rozebranych osób. Stojąc kompletnie oniemiała przy samym progu, lustrowałam przerażonymi oczami półnagiego Arona i jakaś dziewczynę. Dodam, że w jednoznacznej sytuacji, opartej na ślinieniu się do siebie. Chociaż doskonale wiedziałam, że to tylko mój subiektywny odbiór. W rzeczywistości wszystko odbywało było zupełnie inaczej. Tylko ta moja podstępna złośliwość zmusiła mnie do zagięcia trochę tej surrealistycznej sceny. Cóż, nagi tors bruneta był parę centymetrów od koronkowego stanika irytująco zgrabnej szatynki obciętej na chłopczyce. Jego ręce błądziły po jej pełnych biodrach od razu przyprawiając mnie o nagły odruch wymiotny. Zadowolona z siebie dziewczyna (przepraszam dziwka!), wczepiła się w jego usta z siłą i precyzją pijawki. Teraz z kolei on zajął się jej stanikiem, którego, przysięgam, nawet ja tak dobrze nie rozpinam. Ta scena daleka była od powszechnie panującej amatorszczyzny. Oboje zachowywali się, jakby robili to po raz miliony raz. Bo pewnie robili. Po nagłym osłupieniu przyszła kolej na zdziwienie, ponieważ nawet mnie nie zauważyli. To się nazywa udana gra wstępna. Już miałam zacząć kierować się ku drzwiom klnąc przy tym moją chorą determinację, gdy usłyszałam monstrualnie przerażony głos Arona. Boże!
-Co ty tu robisz?- Chyba też był w szoku. Witamy w klubie. Nie czekając na dalsze idiotyczne pytania, bo bądźmy szczerzy były idiotyczne, ruszyłam biegiem prosto ku wyjściu. Potykając się parę razy łapałam się, czego kol wiek w tym jednej z pracujących tu dziewczyn, która tylko mrugnęła do mnie jak gdyby nic. Przy samym wyjściu usłyszałam znajomy głos, który z niemal namacalną desperacją zaczął mnie wołać. Nie zważając nawet na to, wybiegłam prosto w rześkie powietrze, które kontrastowało z moim wyolbrzymionym szokiem. Biegnąc koło wielkich koszy, z przerażeniem poczułam czyjaś rękę zaciskającą się na moim nadgarstku, dobrze znałam te dotyk. Odkręciłam się by z nową odwagą spojrzeć w ciemne oczy bruneta. Parę sekund tylko wpatrywaliśmy się w siebie, nie oczekiwałam niczego, rozumiałam. Raczej ciężko było nie zrozumieć czegoś, co odgrywało się od paru dłuższych lat. Dziecko przyzwyczajone do aktu zdrady w swoim domu, nie będzie robić z tego problemów. Wniosek? Do wszystkiego można się przyzwyczaić, tak, więc rozumiałam. I to pełne pewności siebie przeświadczenie sprawiło, że wybuchłam szczerym i jak najbardziej naturalnym śmiechem. Zaraz po tym dołączył do mnie Aron. I śmialiśmy się tak jeszcze długo, jak gdybym parę minut temu nie widziała go uprawiającego seksu z jakaś prostytutką. Ale nic nie trwa wiecznie i w końcu przyszła pora na schematycznie niezręczną ciszę, którą można zawsze dostrzec po czymś „ważnym”. Ale czy ta sytuacja była na tyle dominująca, żeby po niej przyszedł nagły zwrot akcji?  Spoglądając na Arona, nie potrafiłam odnaleźć odpowiedzi na to pytanie, za to odkryłam ogromne pokłady niepewności. To takie dziwne i nierealne mieć władze oraz świadomość możliwości zniszczenia drugiej osoby. Odpowiedzialność dosłownie osłabiała. Wystarczyłoby tylko powiedzieć o tym Emilowi, a jestem pewna, że jego córka w burdelu, przeważyłaby szale gorycze. Wtedy by tu nie zamieszkał. Wyjechałaby tak szybko jak się pojawił. Jasne, możliwości kusiły, ale nie zrobiłam tego.

I był to mój drugi najpoważniejszy błąd. 

niedziela, 27 kwietnia 2014

VII- Szklany Krzyk



„Czuje się jak więzień.  I co z tego, że nie ma krat?
Kraty są we mnie, w mojej głowie.”



Rozgwieżdżone niebo, papieros, który nigdy nie zazna życia i ja - blondynka z aspiracjami wprost proporcjonalnymi, co do rozmiarów moich nowych marzeń. Witamy w bezdenności! Tysiące małych promyków poprzekłuwanych złota nicią na czarnym nieboskłonie, w tamtej chwili patrzyło w moim kierunku. Tymczasem siedząc kilka metrów nad ziemią usadowiona na zimnym parapecie, który jeszcze przypominał mi o tym, że żyje, myślałam nad wszystkim, co zmieściło się w ramach dzisiejszego dnia. Między oczami dosłownie przeleciała mi namiętna scena między mną, a Aronem. Czułam, że zapadam w pewnego rodzaju trans bez miejsca na ujście dla emocji. Wszystko w nim przeżywam z czterokrotną siłą. Oczy wpuszczone między czarne myśli, pozostawały niewzruszone. Moc tego doznania dosłownie sprawiła, że skuliłam się w sobie. Nogi przewieszone przez zewnętrzną stronę parapetu muskał wiatr, cieszący się niezmienną wolnością. Coś podpowiadało mi, że świat tak nie wygląda, nie prezentuje się w ten sposób. Niebo zbyt idealne, spokój zbyt dobrze ukryty za burzliwymi myślami, czy ja na pewno żyłam? Przez chwile wpatrywałam się w niezapalonego papierosa, a małe ukłucie wspomnień ponownie poderwało moją głowę ku górze. Skumulowane głosy niewidzialnych istot walczyły o władze nade mną. Któraś z nich szeptała roznoszącym się echem „Skocz”. Z trudem, ale podjęłam próbę spełnienia tego rozkazu. Trzymając się framugi pochyliłam się, patrząc ziejącej przepaści prosto w oczy. Wstrzymałam oddech, myśląc nad następnym krokiem. Grobowa cisza zagarnęła do siebie okolice, zmuszając ją do nerwowego obserwowania.
Widownia czekała, cisza krzyczała.
Po niej nastąpiła natychmiastowa reakcja- skoczyłam.



Wiecie, czym jest przebudzenie? To moment, w którym zazwyczaj wybieramy jedną z dwóch skrajnych emocji. Radość lub smutek. Budząc się z głośnym wdechem, niczym topielec pozbawiony tlenu zbyt długo, nie wybrałam żadnej z nich. Chciałam poczuć ulgę, cieszyć się faktem dokonanym, żyłam! Zamiast tego powili uświadamiałam sobie, czego dokonałam wczorajszego dnia. Ogarnęła mnie panika, oszalała i niekontrolowana. Jednym ruchem zeskoczyłam z łóżka, zbliżając się do miejsca mojego samobójczego skoku. Litości! Czy jestem aż tak naiwna, żeby odbierać jakiś sen, jako sygnał możliwego popełnienia samobójstwa?! Bardzo zabawne. Mogłam się również śmiało pośmiać z faktu, że zostałam jawnie zignorowana. Telefon porzucony po wczorajszym dniu wręcz błagał mnie o uwagę, mi jednak wystarczyło jedno spojrzenie w jego kierunku, żeby wiedzieć, że moje istnienie w tej chwili bynajmniej nie obchodziło jaśnie Gabriela. Nie roztrząsając tej sprawy dłużej niż trzy sekundy czasu środkowoeuropejskiego, ruszyłam do szafy potykając się przy tym w akompaniamencie wzburzonych pomruków, wyjęłam z górnej szafki czysty podkoszulek, zaraz po chwili ponownie dopadła mnie zmora wczorajszego dnia i dosłownie opadłam na obojętną mi podłogę. Drżące ręce jak u chorego na padaczkę same wędrowały w kierunku powiek z, pod których zaczęły spływać gorzkie łzy. Kolejny niekontrolowany atak trwał przez następne piętnaście minut, kiedy to na zmianę ocierałam oczy i je nawilżałam. W końcu nawet płacz miała mnie dosyć i odszedł zostawiając po sobie napuchnięte oczy i puste spojrzenie, które kierowane przed siebie nie miało nic do zaoferowania. Mijały następne minuty. Powinnam była o czymś myśleć. Czymś- ludziach, rzeczach, książkach, nawet użalać się nad sobą, jak to ostatnio lubiłam. Ale nie potrafiłam. Paraliżujący strach wchodził we mnie bez najmniejszych oporów, traktowała mnie jak swoją prywatną ostoję. A co ja zrobiłam, prywatna ostoja? Wstałam, otrzepałam z piżamy niewidzialne pyłki i ponownie zaczęłam szukać ubrań, tym razem, na chybił trafił. Z obojętnością wymalowaną na twarzy, przez najlepszego malarza w swoim fachu, zeszłam po schodach nucąc przy tym marsz żałobny. Rozżalałam się nad ich budową i klęłam każdy schodek schodząc po nim. Przy ostatnim stanęłam łapiąc spazmatycznie oddech.  Dom, w tym szczególnym przypadku wyglądający jak hotel wydawał się opustoszały. Ale nie dajmy się zwieść, gdyby był to horror pewnie już bym została potraktowana piłą łańcuchową z mechanicznym rozruchem.  Płytki w kolorze błota zmuszały mnie do przyśpieszenia kroku, gdyż ich zimno mroziło mnie dogłębnie. W tym przypadku ludzka natura zwyciężyła. Wreszcie stając naprzeciw drzwi prowadzących do kuchni, wiedziałam, że zejście tu było błędną decyzją podjętą w kompletnym amoku. Instynktownie przetarłam czerwone powieki i zaczęłam ćwiczyć uśmiech, który miał by być moją kartą wstępu na teren „szczęśliwych” ludzi bez problemów. I dostałabym się tam, gdyby ktoś nie otworzył drzwi w tamtym właśnie momencie, burząc moje całe opanowanie. Z miną przestraszonej myszki miki lustrowałam wzrokiem ojca, który dla odmiany miał na twarzy wyraz odbitego rozbawienia. Natychmiastowa ulga zalała cały mój umysł. Nie wiedział. Boże, nie wiedział!
-Dzień dobry!- Natychmiastowa zmiana ról, co prawda, trwała sekundę, ale wysiłek za to był monstrualny. Ćwiczony parę sekund wcześniej uśmiech miał informować cały świat o moim rozradowaniu. Równie dobrze mogłabym wznieść ręce ku niebu i rozpocząć swój taniec na część niewiedzy. Oczywiście namiastką tego był moje spontaniczne wpadnięcie w ojcowskie ramiona.
-Leo?- Ojciec nawet nie starał się ukryć szoku. Wyplątując się z moich objęć stanął naprzeciw mnie i rozpoczął prześwietlenie mojej osoby, mające na celu wykryć moje ewentualne nieczyste intencje. Oczywiście ich nie znalazł, bo chociaż zaliczałam się do największych nimfomanek tego tygodnia, to moje gesty względem ojca były szczere. Ogarniająca mnie euforia natychmiast się ulotniła, gdy tylko usłyszałam głos, który wczoraj wymawiał pośpieszne „Przepraszam”.
- Nadal nie wiem, co się wczoraj stało z Leo, nawet nie dało się z nią wczoraj porozmawiać, ale jestem pewny…- Aron wchodząc do jadalni natychmiast przerwał, kierując w pierwszej kolejności wzrok prosto na mnie. Na powrót wróciły do mnie wydarzenia z wczorajszego dnia. Tym razem z odmiennym skutkiem, ponieważ tylko przełknęłam głośno ślinę, mając w sobie setki wstrzymanych słów. Osobą, która blokowała je wszystkie był ojciec, kompletnie nie świadomy niczego, co stało się wczorajszego wieczoru. Z chęcią uciekłabym stamtąd jak najdalej Arona, który z kolei chyba pomyślał o tym samym, ponieważ tylko milczał wymownie wskazując wzrokiem na drzwi. Przerwane przez niego zdanie już dawno zostało zapomniane, gdyż ojciec rozpoczął nowy, na szczęście zupełnie neutralny temat.
- Zgadnij Leo, jaka nas dzisiaj czeka niespodzianka?- Przerwał, czekając na moje choćby cząstkowe zaciekawienie. Niestety nie doczekał się go, gdyż z koncentracją godną pit bulla wpatrywałam się framugę drzwi, co dziwniejsze tej, która znajdywała się najdalej od bruneta. Mimo wszystko niezrażony tym ojciec kontynuował-Idziemy na pizze!- Mówiąc to zatarł komicznie ręce, jakby pizza była czymś, na co od dawna czekał. Natomiast dla mnie była to rzecz nie do pomyślenia. Pizza? Na śniadanie? A co miało być jutro? Kebab w pobliskiej budce? Z jawnym buntem w oczach nie przejmując się patrzącym Aronem usiadłam na krześle czekając, na jakie kol wiek, choćby wątłe wyjaśnienia. Emil umyślnie ignorując moją zdroworozsądkową złość kontynuował, jeszcze bardziej wprawiając mnie w zdziwienie.
- Mamy, co świętować- Powiedział, jakby ogłaszał gwiazdkę w Maju. Jego bystre spojrzenie przeskakiwało to ze mnie to z bruneta.-Chciałem Cie uświadomić wczoraj, ale, wiesz-zrobił niezręczny ruch ręką, widocznie nie chcąc poruszać wydarzeń z wczorajszego dnia- Nie było okazji, ale skoro teraz już jest.- Po tych słowach nastąpił typowo ojcowski uśmiech, który dostaje się za same szóstki na świadectwach w szkole, co jeszcze bardziej mnie zaalarmowało. Ojciec siadając obok mnie to nie był dobry znak, szczególnie, gdy przy tej czynności uśmiech nie schodził mu z twarzy. Chwila napięcia trwała dosłownie wieczność. Zapominając się spojrzałam na Grenn’a, w poszukiwaniu u niego, jakich kol wiek cząstek wyjaśnień. Zaraz jednak na powrót zdałam sobie sprawę z tego, co między nami zaszło i natychmiast odwróciłam wzrok, karcąc siebie w myślach barwną paletą siarczystych przekleństw. Boże, już sama jego obecność była nęcąca. Zirytowana zaczęłam stukać paznokciami o ceramiczny blat.
- To, o co chodzi?- Nawet nie kryłam zdenerwowania, które teraz zbierało się we mnie burzliwą falą niedopowiedzianych domysłów, z których najnormalniejsze dotyczyło „nowej partnerki ojca”. Co się dziwić, ma facet te czterdzieści lat…
- Leo- Słowo o dziwo nie pochodziło od ojca, ale od bruneta, który opierając się o blat patrzył na mnie z powagą. Cała się natychmiast zjeżyłam. Jeśli nigdy nie widzieliście lwa w klatce, moglibyście go zobaczyć wtedy kuchni.
-Nie, ja jej powiem- Ojciec ruchem ręki przerwał żałosne próby podjęcia dialogu. Moment napięcia między nami został przerwany, jak za dotykiem wyłącznika światła. Jego nieświadomość po raz kolejny mnie uratowała. Niemal z fizyczną siła wróciłam myślami do teraźniejszej rozmowy i posłałam Emilowi pytające spojrzenie, czując na sobie wzrok osoby, która teraz spoglądała na mnie z wyraźnym zdenerwowaniem. Ojciec w końcu chyba automatycznie wyczuwając moment zabrał ponownie głos.
- Czeka mnie wyjazd, długi i chyba najważniejszy w ostatnim czasie…- Ton głosu natychmiast kazał mi przerwać.
-To super- Uniosłam kąciki ust, ponieważ wyjazd w naszej rodzinie był synonimem samotności, a co się z tym wiązało, wolnością! Łuhu! Jak tylko obaj wyjadą spróbuje zapomnieć o ostatnich zagmatwanych dniach. Może mała wycieczka, czemu nie? Niech żyje gospodarka rynkowa! Z niskim popytem i sprzedażą!
-Leo, nie rozumiesz.- Ojciec zgasił mój entuzjazm kręcąc głową- Do czasu mojego powrotu- Zawiesił głos, wskazując palcem na czarnookiego gościa- Aron tu zamieszka.


sobota, 19 kwietnia 2014

Nominacje

/___________|_|__________\


W pierwszej kolejności chciałabym podziękować za nominację (Tam, tam, tam!)
Myśka Pyśka http://amore-cane.blogspot.com
Dziękuję za nominacje :)

CHWILKA NA WYJAŚNIENIA.

"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

PYTANIA 

1. Dlaczego piszesz akurat o tym?
Myślę, że temat opowiadania wiąże się ściśle z moim charakterem, który nie ukrywam czasami jest lekko "niezrozumiany". Ale przede wszystkim chciałam wyjść poza szablon, pozbyć reguł i pisać o czymś co można z czystym sercem nazwać " Powieścią nastolatki". Oczywiście moi bohaterowie nie istnieliby, gdyby nie tajemniczy sen, który przyśnił mi się dzień przed powstaniem bloga.
2. Jaka jest twoja ulubiona piosenka?
Ulubiona w moim przypadku, to ta, która podtrzymuje moją historię. Czyli jest niezmienna.
The script - Six degrees of separation
3. Co cię inspiruje do pisania bloga?
Ludzie, miejsca, zwierzęta, książki, dosłownie wszystko. Ale myślę, że głównym czynnikiem w procesie tworzenia są refleksje, które łączą w sobie miliony pomysłów.
4. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
Psy, oczywiście zobowiązana jestem także do wymienienia, również chomików, ponieważ Sadi nie wybaczyłaby mi tego :)
5. Miło spędzasz Wielkanoc?
Miło, szczególnie w momentach, kiedy to muszę czyścić łazienkę. (Pozdrawiam mamę!)
6. Jaki jest twój ulubiony dzień tygodnia?
Sobota. Tak twierdzi i mój horoskop i ja.
7. Kim chciałeś/aś zostać w przyszłości gdy byłeś/aś mały/a?
Obowiązkowo księżniczką, zaś w wieku dziewięciu lat poczułam wielką miłość do tajnych agentek, resztę już można sobie dopowiedzieć.
8. Co jest twoim hobby? Oprócz tego, o czym piszesz na blogu.
Psychologia, dokładnie badanie ludzkich odruchów, reakcji, uczuć. To z takich dziwaczniejszych hobby, do normalniejszych możemy zliczyć chodzenie po drzewach, szkicowanie, jazda rowerem, śpiew i jazda konna.
9. Masz rodzeństwo (nie musisz wdawać się w szczegóły, wystarczy tak lub nie)?
Nie. Jeśli mogę skorzystać z okazji. Kiedy "jedynaka" wciskacie w rolę: rozpieszczonego, egocentrycznego, pustego i przebojowego bogacza...to nie jest fajne!
10. Lubisz przebywać na świeżym powietrzu, spacerować itp.?
Szczerze uwielbiam.
11. Wolisz góry, jezioro, morze czy las?
Zdecydowanie las, oczywiście, kiedy nie jest w nim ciemno, a obok pobliskiego drzewa nie czai się na Ciebie facet z piłą mechaniczną.

I tu leci następna nominacja, od kochanej Ella Nightmare
http://katherine-pierce-story.blogspot.com (Według mnie nie podważalnej królowej mroku) Dziękuję, ale mam nadal ochotę Cie zabić za tę pierwsze pytanie. No to jedziemy z tą katastrofą!


PYTANIA


1. Jakie dziwne rzeczy robiłaś kiedy byłaś mała?
[Miejsce na dramatyczną scenę i smutną muzykę] W sumie powinnam zacząć robić listę i to całkiem pokaźną, ale chyba postawie na stare dobre umniejszenie. Na pierwszym miejscy pierwszych miejsc na pewno wepchałby się incydent z ukradnięciem sekatora jakiemuś bogu ducha winnemu ogrodnikowi. 
Do dziś boje się przechodzić obok ogrodniczego. Tak się ten Pan zdenerwował. 
2. Jaka jest twoja ulubiona książkowa saga?
Myślę, że trylogia "Tryle". Zdecydowanie.
3. Na jakim filmie w kinie byłeś ostatnio?
Ostatnio to w moim przypadku stuprocentowy eufemizm od słowa "kiedyś". Tak więc, kiedyś tam byłam na filmie "Avengers". Polecam! 
4. Jak jednym słowem opisałabyś swój charakter?
Myśląca. (Czasami)
5. Jakie zwierze chciałabyś mieć?
Od dawna jestem posiadaczką wyimaginowanego jaguara mieszkającego w garażu obok mojej willi z basenem. Innego zwierzęcia mi nie potrzeba. Oczywiście oprócz tych, które już mi towarzyszą. 
6. Wolisz Zmierzch czy Pamiętniki Wampirów?
Zmierzch jest pociągającym motywem, w którym rządzi miłość "jednostkowa". Zero rywali. Zaś Pamiętniki wampirów, maja to do siebie, że ilość bohaterów jest większa, więc automatycznie zwyciężają. Ok i może dlatego, że zwycięska strona ma Damona. No co? Nie jestem aż tak wyobcowana, co do chłopaków! XD
7. Czy oglądasz brazylijskie telenowele?
Raz, dosłownie raz i to za sprawą bezwzględnej siostry. Serial według mnie (pełny subiektywizm) jest całościowym obrazem kiczu. Bohaterowie bez skazy, przejrzysta fabuła. To chyba nie dla mnie. W prawdziwym świecie mój Brazylijczyk chociaż by się jąkał :)
8. Co takiego lubisz w pisaniu?
Wolność i możliwości jakie oferuje.Tam nie ma prawa, że niebo jest błękitne, a Brad Pit seksowny.
9. Czy dostałaś kiedyś szału przy grze Flappy Birds?
Żeby chociaż raz. Z doświadczenia wiem, że za każdym razem ma się ochotę rzucić "czymś" w "kogoś". 
W takich chwilach żałuje, ze nie mam brata!
10. Czy denerwują cię bezmyślne posty na facebooku typu ,daj like ,a powiem ci czy cię lubię?'
Ani trochę, ja po prostu je ignoruje. W "facebookowym" świecie inaczej nie przetrwasz. A i są jeszcze fałszywe konta. Jeśli ma się ochotę wyżyć na tych wszystkich autorach "bezmyślnych postów" to jest świetne rozwiązanie. Wiem, bo sprawdzone ^^
11. Lubisz występować w szkolnych akademiach?
Prawie tak bardzo, jak bić się grubym zeszytem A3 po głowie. 

Nie nominuje nikogo, ponieważ mam pewne humorzaste podejrzenia, że pytania, trwały by, a trwały.




NOMINUJĘ

http://hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com
http://klaus-mikaelson-opowiadanie.blogspot.com
http://infinite-dreams-andy.blogspot.com
http://lucid-dreamerka.blogspot.com
http://say-something-123.blogspot.com


PYTANIA

1. Czego nie życzyłabyś nawet najgorszemu wrogowi?
2. Gdzie myślami najczęściej wędrujesz? 
3. Ulubiony wykonawca?
4. W jakim miejscu czujesz się najpewniej? 
5. Jeśli wyjazd za granicę, to gdzie?
6. Skąd czerpiesz siłę do działania?
7. Na czyj widok najczęściej się uśmiechasz? 
9. Potrafisz wytrzymać godzinę w samotności?
10. Co było powodem postania pisanego przez Ciebie bloga?
11. Jakich ludzi najbardziej sobie cenisz?


Wesołych świat, obyście je wytrzymali z uśmiechem :) 




niedziela, 13 kwietnia 2014

VI- Śmiertelne Szczęście

„Prawda nie sprawia tyle dobrego, ile złego sprawiają jej pozory. ‘’




Ciężko wzdycham kręcąc przy tym głową, jakby ruchy ograniczone tylko do dwóch kierunków, mogły coś zmienić. Nie czuje się przy tym jak dziecko, czuje się jak nieudacznik życiowy. Wiecznie na kłamstwie i smutku, ale przecież przez to nie byłam gorsza, prawda? „Nieudacznik życiowy” jak to pięknie określiłam, ostatniego dnia pobytu wśród różowych ścian, wcale nie jest gatunkiem rzadko spotykanym, a tym bardziej wymarłym. Możemy go zaobserwować w każdym miejscu zaopatrzonym w lustro. Spójrz w nie czasem i powiedz sobie prosto w twarz, że nigdy w życiu nie popełniłeś żądnego błędu. Możesz zełgać, zbyć to stwierdzenie machnięciem ręki, ale ono samo nie zniknie. Pod fasadą myśli zbytecznych zawsze będzie górowało. Nie namówię Cie do zmiany nastawienia, ani nawet odejść od złych nawyków, w końcu, po co? Tak, kochamy tworzyć pozory, zabijać czas, niszczyć samych siebie, omamiać złudnymi iluzjami wolności. Tak, krzyczymy, że chcemy wyzbyć się cierpienia, a co robimy, żeby się uleczyć? Lecimy w kierunku najgorszego jak ćmy zwabione zwodniczym światłem. I wiecie, co? Kocham tę samo destrukcję, a jeszcze bardziej egocentrycznego Boga, który nas skazał na ten stan. A możemy sami siebie na to skazujemy? Czy w ogóle jest jakiś sens tego błędnego koła? 
-No, odpowiedz mi!- Mój krzyk przerwa rozległą cisze, która osiadła na nagrobku ziejącym na moje oczy z nad przeciwka. Wolną ręką podnoszę kamyk leżący po lewej stronie ławki, zaraz pod nakrywą koloru białej czekolady i rzucam nim prosto w kwiatowe ornamenty zdobiące inskrypcję. Siła nacisku sprawia, że szklana tablica pęka, tworząc drobne rozgałęzienia. Łzy staczają mi się po policzku, gdy biegnę wzdłuż cmentarnych alei. Marzę tylko o tym, by znaleźć się w domu, ale i ta możliwość została mi przed wcześnie odebrana. Bo przecież nie mam domu. Dobiegając do stalowej bramy obrytej śladami rdzy, odkręcam się ostatni raz spoglądając na zniszczenia, jakich dokonałam. Nawet to zniszczyłam. Boże, przecież nie chciałam tego! Przerażona wybiegam z cmentarza, a przed oczami mam już tylko niewyraźny obraz tego, co kiedyś było. Przede mną rozrastają się niewidoczne budynki, pokryte poranną mgłą. Biegnę na oślep, chcąc znaleźć się jak najdalej od miejsca zbrodni. Jestem potworem. Boże, co ja zrobiłam!? Ostatkami sił upadam na żwirową drogę, raniąc sobie kolana. Ziemia wita mnie ochoczo, bólem i bezsilnością. Nic niewidzącym wzrokiem wpatruje się w swoje dłonie. W chwili słabości ludzie myślą, o śmierci, zapomnieniu, ucieczce. Ja celebruję swoją leżąc nieopodal miejsca, gdzie w ostateczności wyrzekłam się swojej rodziny, myśląc nie o śmierci, zapomnieniu, ani nawet ucieczce. W głowie mam tylko jeden głos protestu, który brutalnie krzyczy o zemstę. To on mnie podnosi, mówi gdzie mam podążać, nie pozwala zapomnieć. Wstaje i zaczynam cicho wystukiwać rytm marszu, prowadzona przez swojego mordercę.


*


Tak, dziewczyna leżąca w zmiętej pościeli, to ja. Uciekinierka! Boże! Jak to uroczo brzmiało. Poczucie wolności nie opuszczało mnie aż do zamknięcia drzwi przez wściekłego ojca w burgundzie.  Dopiero potem zdałam sobie sprawę jak to wszystko niezręcznie wyszło. Dosyć, by można było umiesić to w lokalnej gazecie. Dwójka roześmianych nastolatków na motorze Honda Blackbird (W napływie pompatyczny pobudek dodaje, że jeden egzemplarz, przekracza możliwości zarobkowe w czasie dwudziestu lat, czterdziestu mężczyzn) mija wóz policyjny robiąc przy tym za czarną smugę prędkości. To, w jakim klimacie potoczyła się reszta zdarzeń można było się samemu domyślić. Spróbuje je skrótowo podsumować w pięciu uprzejmie składających się słowach: Widziałam wnętrze lodówki, było ciemno. Fakt, nie zmieściliśmy się dozwolonej prędkości, dobrze, jestem skłonna uwierzyć na słowo paru cyferkom, ale żeby do razu nas zamykać!? Na dodatek mogłabym sobie dać głowę uciąć, że na zarekwirowanym jednośladzie wesoło odjechał sobie jeden z „Panów w mundurze” przy tym bardzo naginając ograniczniki prędkości.  Taka to już sprawiedliwość. Cóż, inaczej wyobrażałam sobie ten dzień. Liczyłam, że do Neapolu dojadę, jako niekwestionowana królowa szaleństwa przy boku seksownego motocyklisty palącego frywolnie papierosa, a tu „BUM”, jestem w pokoju, kompletnie bezsilna. W filmie zapewnie wyglądałoby to inaczej. Prędkość wzrastałaby z każdym porwanym ze sobą kilometrem, śmiech byłby głośniejszy, a droga wspanialsza. A już na pewno reżyser nie wpakowałby nam na drogę policjantów. W końcu, w jakich filmach akcji, głównych bohaterów w finałowym momencie zatrzymuje policja?!  No proszę Was, tak się po prostu nie dzieje. Chyba, że reżyser ma wyjątkowo wypaczone poczucie humoru. Dla jasności, cała ta sytuacja zdecydowanie nie była jednoznacznym synonimem słowa „zabawa”.  Już raczej tego przeciwieństwem. Wściekła i nadal uziemiona uporczywie wpatrywałam się w książkę, wcale nie rozumiejąc czytanych słów. Cały czas przelatywały mi przed oczami ostatnie zdarzenia. Ogółem to wszystko było niesamowite. Jedno pytanie mnie tylko uporczywie męczyło. Jakim cudem się tam znalazłam? Rozumiem, kłótnie zdarzają się zawsze, nie ma zmiłuj, bez kłótni nie ma porządnej miłości, ale co tym razem było aż tak dramatyczne, że postanowiłam rzucić na dno rozsądku wszystkie dotychczasowe zasady i wybiec jak wariat? I jak ja w ogóle znalazłam się z Gabrielem na jednym motorze jadąc jak szaleńcy do Neapolu? Neapolu! Przecież wiedziałam, że miał go od dawna, to, czemu dopiero teraz się na nim znalazłam, śmiejąc się z powolnych kierowców jeżdżących Tico? Do głowy wpychała się tylko jedna odpowiedź: odwaga. Rzucając wszystko i robiąc te szalone rzeczy miałam wszystko w głębokim poważaniu, byłam wolna. Dziecinność moich czynów była niedomierzenia, przebiłam wszystkich niedojrzałych schizofreników. Zrobiłam to i w tej chwili byłam pewna tylko jednego, musiałam to powtórzyć! Z odbijającą się na twarzy z nadzieją porwałam telefon z szafki i wybrałam numer Gabriela, co dziwniejsze zdeprymowany tatuś nie skonfiskował mi telefon zakładając pewnie przy tym, że i tak nie będę miała w zamiarze go używać. Za to natchniony po średniowiecznych filmach postawił na najgorszy rodzaj tortur. Zabrał mi książki, wszystkie poza tą jedną, która w tej chwili cicho wzywała mnie za kołdry. Czekałam na połączenie jeszcze parę minut, nie odbierał. Odpowiedź była jedna, zabrali mu telefon. Rozczarowanie weszło do mojej głowy bez pytania, nawet nie zapukało. Za to ręka samoczynnie już wędrowała do porzuconej książki. Trudno, chociaż ona jedna ode mnie odbierze w każdej chwili. Pokój zalewało zielone światło lampki nocnej, tworząc przy tym miły półcień, chociaż piękne, nie odpowiednie do czytania. Ja mimo wszystko cały czas usilnie ignorowałam ten fakt. Słysząc pukanie najeżyłam się w środku, ręka trzymająca książkę momentalnie stężała, ostrzegając mnie przed kolejnym starciem. Nawet nie zauważyłam, że wstrzymuje oddech, bo, gdy tylko zza drzwi ujrzałam czarną czuprynę i muskularne ciało, poczułam ból w klatce piersiowej. Próbując stłumić dreszczyk ekscytacji, przybrałam maskę obojętności, chociaż oczywiste było, że w środku raz po raz wykrzykiwałam słowa „Boże, on tu jest! W moim pokoju! Przyszedł do mnie!”  Irracjonalne było w tej chwili myślenie tylko o tym, żeby nie stać się czerwoną jak piwonie, ale ja jak na złość tylko na tym się skupiałam. Dłonie aż krzyczały o zaciśnięcie ich na kremowej pościeli, ta jednak czynność z kolei ujawniłaby moje zdenerwowanie. Oczy tak bardzo zawzięte, w tej chwili śledziły każdy ruch Arona, który usiadł na łóżku obok mnie. Moja reakcja nastąpiła natychmiast. W jednej chwili schodziłam z łóżka, a w drugiej już znajdowałam się przy oknie. Zaskoczony brunet uniósł brew, jakby próbował jeszcze bardziej mnie rozzłościć. Nie udało się.
-Przyszedłeś–Urwałam udając zamyślenie- Podziwiać mój pokój? Zastrzegam sobie prawa autorskie. Nikt nie ma prawa mieć takich samych pacynek na ścianie.-Spojrzałam na niego udając powagę- Nikt. Atmosfera momentalnie się rozluźniła, a ja poczułam rozpierającą mnie dumę, niczym Obama po przemówieniu. Nie potrafiłam wyjaśnić tego zjawiska, ale w kontaktach z Aronem nie było żadnych zająknięć, uszczerbków, jedynie moje reakcje na niego pozostawiały wiele do życzenia.
-Myślałem, że to marionetki- Powiedział zaskoczony.
-Mniejsza z tym- machnęłam ręką- Na jedno wychodzi- dodałam z uśmiechem. Pchnięta jakąś okrutną siłą usiadłam obok niego, patrząc mu bez mrugnięcia w oczy.
-Czego chcesz?- Mówiąc to udałam podejrzliwość. Wiedziałam, po co przyszedł, trudno było się nie domyślić, ja jednak nie chciałam od niego usłyszeć monotonnych pytań typu „Oh Leonii ty nigdy się tak nie zachowywałaś, więc, czemu teraz?!”, „Co się z tobą dzieję!?” Wystarczająco dużo takich wypowiedzeń nasłuchałam się do ojca, nie chciałam tego ponownie usłyszeć od niego. Mimo wszystko to, co usłyszałam głęboko odstawało od tego, co zafundował mi Emil.
-Rozumiem Leo, masz prawo być- przerwał unosząc w moim kierunku oskarżycielsko wskazujący palec- Uparta, porywcza, nietaktowna, pyskata, mam wyliczać dalej?- Zaśmiałam się.
-Nie, tyle wystarczy- odpowiedziałam z uśmiechem, podnosząc się ku fotelowi. Nieoczekiwanie poczułam na swoim przegubie silny uścisk Arona, zaskoczona nawet nie próbowałam zareagować. Jeszcze bardziej zaskakujące było jego dalsze zachowanie, gdy pociągnął mnie z powrotem na łóżko i przygwoździł spojrzeniem.  Może to idiotyczne, ale nawet chwilowy dotyk z jego udziałem pobudzał każdą komórkę mojego ciała. Nie potrafiłam się otrząsnąć z tego nagłego transu, jak lunatyczka siedziałam wyłapując jego słowa, które wypowiadał nienagannie jak nigdy, wodząc przy tym palcem po moim przegubie, jakby moja skóra była czymś wyjątkowym. Palce muskające moją rękę zaczęły nagle zaciskać się na mojej dłoni. Zafascynowana wplotłam jego pace w moje. Ten widok jeszcze bardziej mnie rozczulił. Czułam się bezpiecznie.
-Nie życzę sobie, żebyś tak mi uciekała. Nigdy więcej rozumiesz?- Na ostatnie słowa nałożył nacisk, którego mógłby mu pozazdrościć nie jeden porucznik wojska. Tymczasem ja, jak zidiociała śpiąca królewna śnieżka kiwnęłam nie znacznie głową, dając mu dalsze pole do wypowiedzi.
-Martwię się, martwię się tak bardzo, że potrafiłem zjeździć całe miasto, żeby tylko cie odnaleźć.- Wydawałoby się, że robiąc przerwę zbiera się na wyznanie, którego nikt nie chciałby usłyszeć. Za jego spojrzeniem kryło się coś strasznego, wiedziałam to już wtedy. Tylko serce, serce pragnęło jego słów bez względu na konsekwencje, byle tylko zagłuszyć ten irytujący ból w głowie, w postaci popełnionych wcześniej błędów. Za sprawą jego dotyku czułam, że życie postanawia wyjść do baru razem z kumplem cierpieniem zostawiając mnie samą z bijącym sercem. Wiem, mało romantyczna metafora, ale czego oczekiwać od nastolatki żyjącej tylko utworami Dickens’ a? Stracone myśli wyszły naprzeciw spojrzenia bruneta i momentalnie się poddały, zostaliśmy sami. Chyba po raz pierwszy. Ja i on. Jego ręka powoli przesuwała się w kierunku mojej twarzy, by tylko dotknąć policzka przerażonej Leo Kalyani. Byłam jednocześnie rozdarta i podniecona, miałam tę świadomość, że w tej chwili Aron jednoznacznie wykracza poza relacje Siostrzenica- Wujek, ale za nic w świecie nie chciałabym, żeby przestał mnie dotykać. Spragniona jego dotyku rzuciłam, tak, dosłownie rzuciłam się na niego, opadając razem z nim na miękką pościel, która z przyjemnością nas przyjęła. W tamtym konkretnym momencie nie czułam się jak Merlin Monroe, ani nawet jak Jessica Alba. Czułam tylko ogień, leżąc na nim, jednocześnie mając tę chorą świadomość, że to, co robimy podchodzi pod jawne kazirodztwo. W porywie szaleństwa włożyłam mu ręce pod koszulę i zaczęłam nimi wodzić po jego nagim torsie. On nie zostając mi dłużnym, szybkimi ruchami zaczął zdejmować mi bokserkę i właśnie ta czynność była dla mnie jak chlustnięcie wodą prosto w twarz. Jak oparzona natychmiast z niego zeszłam i drżącymi rękoma przeczesałam włosy. Między mną, a Aronem wdarła się ciężka atmosfera, która ostatecznie uświadomiła mi to, co przed chwilą chcieliśmy zrobić. Do mojej głowy wraz z napływem rozgoryczenia i wstydu napłynęło jedno wstrząsające pytanie „A co, gdyby ojciec tu wszedł?”
-Przepraszam- Słowo rzucone przez bruneta, natychmiast mnie otrzeźwiło, ale, gdy tylko podniosłam głowę jego już nie było. Zostałam sama. Znowu. 



Wiem długo, na sarkastyczne pytanie "A dłużej się nie mogło?" 
Z cała pewnością i uśmiechem odpowiedziałabym
 "Jeszcze się nie rozkręciłam *mruga*"
Mimo wszystko dziękuje za odwiedziny, w komentarzu 
zostaw link do swojego bloga, zerknę na pewno :) 



niedziela, 6 kwietnia 2014

V- Imperium Rzekomych

Możemy mieć wszystko, ale co z tego?
Nigdy nie posiądziemy wolności, My, zamknięci w klatce ludzkich opinii.



Na siłę zdusiłam w sobie przerażenie, spowodowane odkryciem mojej zastrzeżonej dla wszystkich lokalizacji i śmiało zmierzyłam się ze stalowym spojrzeniem Gabriela. Przebiegając spojrzeniem po jałowej drodze przypomniałam sobie o pozycji, jaką przyjął w tym wszystkim, on, mój odwieczny powiernik, nieświadomy acz kol wiek przydatny. Uśmiechając się od ucha do ucha niczym rekin żarłacz z wielkich mórz, pomachałam w jego kierunku. Dwa metry to jeszcze nie taka duża odległość, ale już stamtąd dokładnie zlustrowałam jego zaskoczone spojrzenie. Słońce jeszcze nie wzbiło się na sam szczyt, tym bardziej to ja powinnam być zaskoczona tym nagłym spotkaniem. Gab nie był rannym ptaszkiem. Dla niego wstanie o godzinie wcześniejszej niż popołudniowy wywóz śmieci, było czymś niewykonalnym. Stojąc tak naprzeciw siebie, za pewne oboje obmyślaliśmy jakieś nierealne scenariusze, co do miejsca naszego spotkania. On, prawdopodobnie- Pizza nie dojechała i poszła ich zaskarżyć. Znałam go wystarczająco długo by moje teorie liczone w procentach wynosiły minimum osiemdziesiąt osiem procent. Mierzyliśmy się wzrokiem jak to oboje mieliśmy w nawyku, czekając aż któreś wyjaśni tę dziwaczną sytuacje. Jak zwykle cały obowiązek spadł na mnie! Nie omieszkałam mu dogryźć.
-Gabrysiu, powiedz mi, nie znudziła ci się przypadkiem ta motorynka?- Zmierzwiłam sobie blond włosy, starając się przy tym wyglądać równie spokojnie, co przy zamawianiu pizzy i zaśmiałam się nieszczerze odchylając przy tym głowę. Miałam tę świadomość, że mój wygląd łudząco przypominał złą macochę, która przygotowuje się do zabicia cnotliwej śnieżki.
-Jak zwykłe piękna i trzeźwa- szalony kierowca motorynki nie pozostawał mi dłużny. Widząc jak szatyn zsiada z motoru przypomniałam sobie o telefonie, który teraz alarmował mnie o połączeniu.
„Aron” O zgrozo! Przerażona nie na żarty drżącą ręką odrzuciłam połączenie, zanim się powstrzymałam wyrwało mi się ciche westchnienie, które z kolei sprowokowało szatyna do bardzo nie komfortowego pytania.
-Niech zgadnę- mówiąc to przyłożył sobie palce do ust w geście zastanowienia, by zaraz po chwili można było zobaczyć nieznośnie iskierki oświecenia- nabroiłaś księżniczko i z tego, co widzę naprawdę poważnie. Nasza wielka bestia w domu?- Zaśmiał się podobnie jak ja przed chwilą, a ja starając się ukryć histerię odwróciłam od niego wzrok, jednakże zaraz poczułam napływającą do mnie niepojętą złość, wzburzenie ogarnęło mnie aż po czubki palców. Przejeżdżający kierowcy z zaciekawieniem przyglądali się tej scenie, na co jeszcze bardziej się zdenerwowałam i wykierowałam ku nim środkowy palec. Moje ostatnie reakcje z całą pewnością nie były adekwatne do sytuacji, w jakich się, o dziwo, często znajdowałam, po prostu kolejny argument popierający moja tezę pt „Kaylani oszalałam”, a „nie oszalałam” dodałam pośpiesznie w myślach. Za moimi plecami rosły w oczach ogromne pola, na których można by było osadzić nie jeden kurort Spa. No proszę, okazuje się, że wpływ ojca na mnie był silniejszy niż myślałam. Miałam siedemnaście lat, uciekłam z domu i już planowałam budowę ośrodków na dzikich polach w drodze na nielegalną wyprawę do Neapolu.  Ta myśl z kolei sprawiła, że zaczęłam bacznie przyglądać się machinie piekieł, jaką przybył tu Gabryś, czym godnie zasłużyłam sobie na jego zdziwione spojrzenie. Znaliśmy się od siedemnastu lat i jeszcze nigdy z takim zainteresowaniem nie wpatrywałam się w żadną jego rzecz. Można było się domyślić, jaki miałam w głowie plan, który prawdopodobnie można było zobaczyć w moich oczach, jak projekcje filmową.  Uśmiechnęłam się kokieteryjnie i przybliżyłam się powoli do Morgan’ a.
-Nawet o tym nie myśl- powiedział szybko
-Oj, no weź!- Tupnęłam nogą jak mała dziewczynka i rzuciłam mu naburmuszone spojrzenie- chcesz, żeby mnie napadł tutaj jakiś pedofil?! Do Neapolu jeszcze daleka droga- dodałam smutnym głosem.
Czułam, że za chwile usłyszę z jego ust zrezygnowane „tak”. Nie potrafiłam się samoczynnie omamiać mrzonką niewiadomych. Zapewniam, wiedziałam, co i jak robię. Milczący Gabryś tylko mnie w tym upewniał. Z planem w głowie, odkręciłam się gwałtownie i ruszyłam na swój dotychczasowy tor. By zaraz po chwili usłyszeć poddańczy warkot silnika i uśmiechnęłam się z triumfem. Motor zatrzymał się obok mnie, zaś kierowca wyciągnął ku mnie rękę z kaskiem. Ciemny kombinezon opinał jego ramiona w sposób, jaki bynajmniej zaliczał się do bardzo seksownych. Gdybym nie była jego przyjaciółką, mogłabym się zakochać, ale byłam. Zaśmiałam się szczerze i spojrzałam na niego wymownie.
-Wsiadaj- odpowiedział rozzłoszczony. Z nadal widocznym uśmiechem wdrapałam się na motor i pomknęliśmy ku miastu. Wiatr smagał mnie potwarzy, kiedy mijaliśmy różne samochody. Za nami jakieś volvo, przed nami ford, którego również szybko doścignęliśmy. W jednej chwili poczułam się wyjątkowa. Przytuliłam się mocniej do Gabriela, licząc, że ta chwili będzie trwała wieczność. Nie bałam się nawet wtedy, kiedy pokonując zakręt moja noga była jakieś parę centymetrów od nagrzanego asfaltu. Jechaliśmy slalomem jeszcze jakieś trzy kilometry, potem już tylko pamiętam długą oświetloną drogę obiecującą ogromne emocje. Śmiałam się jak na najlepszym kabarecie, nie, dlatego, że kierowca był takim wyśmienitym komikiem, ale ze względu na podstawowe fakty: uciekłam z domu, zignorowałam Arona, czego nigdy prze nigdy nie robiłam oraz właśnie wyminęliśmy tira dosłownie metr przed nadjeżdżającym kierowcą. Jasne, trąbił i to nawet głośno, ale oboje zbyliśmy to śmiechem, czułam niepowstrzymaną potrzebę uniesienia rąk, ale wiedziałam, że robiąc to skazałabym się na śmierć. Przynajmniej umarłabym szczęśliwa, czego wielu ludziom nie można było podarować.