niedziela, 25 maja 2014

IX-Rozcinając mgłę


„Jeśli chcecie mieć powodzenie, musicie wyglądać tak, jakbyście już go mieli”


-Definicja-
Beznadziejność

Zgniła nadzieja, niezbyt ładnie pachnie, łudząco podobna do stęchłego otępienia oraz zakurzonego znudzenia, przyprawia człowieka o niezłe zawroty głowy, jak już pisałam, nic przyjemnego.  Mimo to można je z powodzeniem odróżnić od siebie. Bowiem stracona nadzieja jest niemal „Białym krukiem” wśród zapachów duszy. Wyjątkowość tego zjawiska równa się z siedemdziesięciu procentową śmiercią samego ducha.  Pozostałe trzydzieści to powody. Typowo- rodzina, rzeczy, pieniądze, a nawet pies. To wszystko utrzymuje tych ludzi przy życiu, ale i tak są do odstrzału. Nie jest mi przykro, również nie jestem bezwzględnym Hitlerem, który bądź, co bądź był jedynakiem. Przyznajmy, jest tu jakieś dziwaczne powiązanie. Ale czy moja samotność decyduje o przyszłej tyrani światowej?  Szczerze powątpiewam. Wracając do smutnych rozważań, których, autorem faktycznie mógłby być sam Adolf, ludzie pozbawieni nadziei nie mają szans. Może zejdźmy do samych podstaw. W dół, gdzie słowotwórstwo idzie pod ostry ostrzał ludzi ubranych w systemowe mundurki niewoli reguł. Zauważcie różnice „Bez nadziei”-„ Beznadzieja”.  Zestawienie wprost oszałamiające. Łudząca ironia? Prawie bym to zjawisko zrozumiała, ale nie, to rzeczywisty obraz koszmarnej sytuacji tych ludzi. Zabawne? Było tak fatalnie, że stworzyli nowy wyraz ku czci tego stanu. Po prostu beznadzieja. Położeni naprzeciw śmierci patrzą na nią bez obowiązkowego strachu, nawet nie są wstanie go posiąść. I to jest przykre. Jak bardzo musi być źle, żeby nie odczuwać trwogi przed nadchodzącym końcem? Co czuje samobójca? Co stracił? Jaki miał powód? Kiedy pozbędę się, jakiegokolwiek poczucia wstydu, w pierwszej kolejności pójdę do szpitala, a wtedy znajdę się naprzeciw takiej osoby
-zmęczonej i niechcianej. Wcale nie zadam jej tych idiotycznych pytań. Po prostu tam będę. Nawet, jeśli podejmie odważne próby wygonienia mnie używając w tym celu kroplówki, ja i tak pozostanę.  
Choćby, dlatego, że dla mnie nikt nigdy nie został.

*

-Aro?- Zapytałam, wiedząc, że za pomocą ciepła odczuwanego, w moim głosie można było upiec szarlotkę, mimo to nie czułam zażenowania, chciałam, żeby wiedział jak bardzo pasuje mi jego towarzystwo. Nawet, gdybym miała otworzyć w tym celu piekarnię. 
-Leo?- Rozbawienie w jego głosie skutecznie odstraszyło nęcącą ciszę. Westchnąwszy dramatycznie, wskazałam ręką na pobliskie siedlisko różowych ścian, dając mu jasno do zrozumienia, że obraz półnagiej włoszki nie jest łatwy do zatarcia. Nadal mając w pamięci ostatnie minuty, skierowałam się ku wielkiej zgrafitowanej ścianie. „Miejskie arcydzieło” nie jest dobrym oparciem, ale spełniło swoje zadanie, co raz spoglądam na Arona, z subtelnością słonia w fabryce porcelany. Mijały sekundy, bardzo wolne zresztą, podczas których podjęłam próbę zliczenia koszy po przeciwnej stronie ulicy. Pomijając parę śmiesznych faktów, polegających na pomyleniu sześciu koszy z piętnastoma, nadal nie uzyskałam, jakiegokolwiek wytłumaczenia. Chociaż z każdą ciężko mijającą sekunda, pragnęłam go coraz mniej. Cisza zaległa na całej ulicy, gdzieś w oddali słyszałam przejeżdżające samochody, może nawet gdzieś tam znalazłby się Gab. I tak by mnie pewnie nie zauważył, co z tego, że jakieś dwa metry ode mnie znajduje się dom publiczny, co z tego! Coraz bardziej zdenerwowana, odeszłam od ściany, oczywiście, niezgrabnie udając przy tym nonszalancję kompletnie pozbawioną wdzięku. Nawet Madonna by tu nie pomogła, ze mnie nie była, ani tancerka, ani komik, tak, więc nawet nie próbowałam udawać zabawnej, a tym bardziej zgrabnej. Moim dalszym ruchom towarzyszył przenikliwy wzrok Arona znad błyszczącego telefonu. Nie przerywałam mu tylko ze względów czysto teoretycznych, które obejmowały, co najmniej szesnaście niedorzecznych podejrzeń. W końcu doczekałam się jakichś informacji, oczywiście nie od niego. Człowiek rozmawiający z brunetem był na tyle uprzejmy by wypowiadać każde słowo z siłą młota pneumatycznego przekuwającego powierzchnię asfaltu. Zdecydowanie nie należał do ludzi wyrafinowanych, świadczyła o tym i mina Arona i częste używanie słów, których bynajmniej nie posądziłabym o rolę eufemizmów.  Rozmowa między Panami trwała jeszcze jakieś pięć minut, kiedy to kochany wujek kiwał z powagą głową, udając rozważnego. Facet po drugiej stronie miał ogromne szczęście rozmawiający z nim przez telefon, ponieważ po zakończeniu rozmowy kochany wujek, jak to w nawyku mają kochani wujkowie cisnął telefonem o ścianę. Aż by się chciał krzyknąć coś głupiego w stylu „Au” czy coś. Moja niezachwiana wiara w niezniszczalność aparatu wyparowała wraz z pierwszym głośnym „zgrzytnięciem”. Widok, a tym bardziej dźwięk towarzyszący temu zjawisku był dosłownie osłabiający. Niby widzisz coś takiego w dramach klasy B, ale na żywo to zupełnie coś innego. Zgodnie ze scenariuszem takich katastrof, powinnam była odezwać się krzykliwym głosem panienki z Wisconsin, która jedną ręką trzyma swojego pudla, a drugą iPhone wysadzanego diamencikami.  Ale nie, w końcu wybuchnięcie śmiechem to o wiele lepsze wyjście! Nie dość, że poziom Twojego poczucia humoru szybuje w górę, to jeszcze dostajesz dodatkowe punkty za oryginalność. Wściekłość z każdą minuta mojego niekontrolowanego śmiechu zdawała się uciekać, a Wujeczek się opanowywał. Miałam do tego talent, nie dość, że chichotałam ze wszystkiego, to jeszcze moje końskie rżenie okazywało się uspakajające. Ale w tej chwili nie byłam skłonna do tego typu terapii, wiedziałam, a właściwie wyczuwałam, że za chwilę pojawią się niezręczne pytania, same pchające się na usta. Stanie naprzeciw siebie zaczynało mnie coraz bardziej niepokoić. Zdenerwowanie ogarnęło moją głowę i dosłownie zmusiło do wyjaśnienia tego problemu.  O ile przyłapanie wujka na grze wstępnej z prostytutką miało uchodzić za problem.
-Kto to był?- Zapytałam wskazując na resztki telefonu przy pomalowanej na brązowo ścianie. Zadziwiające, bo był to, jedyny nieruszony fragment budowli. 
-Kolega- Ton głosu, choćby nie wiem, co ani, jakie choroby zostały na niego zrzucone, zawsze powie Ci swoje intencje. Będzie szczery i bezinteresowny, w przeciwieństwie do jego właściciela. Tutaj nie było problemu, jakby zmiażdżenie komórki było niewystarczającym zaprzeczeniem tej wypowiedzi. Chciałam coś powiedzieć, podrażnić się, ale sposób i poza jaką narzucił na siebie, w tym czasie, skutecznie mnie od tego powstrzymały. Gardziłam taką obroną, więc w mało subtelnym odwecie, ruszyłam prosto przed siebie zostawiając go pomiędzy sześcioma koszami, a kawałeczkami rozbitego Smartfon’ a. W tamtej chwili przeprosiny były jedynie dalekim pejzażem marzeń i utopi. Kroki wymierzone w kruszący się beton nie odbierały mi frustracji, co więcej dodawały jej sił.  Korciło mnie, by się odkręcić i zobaczyć czy tam został, ale duma zrobiła swoje. Szłam wyprostowana, jednocześnie tak bardzo przerażona jak tylko to możliwe. Znowu zawaliłam. Bez przeprosin, nie ma szczęśliwej rodzinki. Bez szczęśliwej rodzinki nie ma spokoju. A brak spokoju to brak racjonalnego myślenia. A wszyscy przecież wiemy, do czego mnie to ostatnio doprowadziło. Na samo wspomnienie wzdrygnęłam się delikatnie i mimowolnie złapałam za skronie, jakby ten ruch miał je zablokować.

Notatka od autorki
Nie zablokuje.


Myśli kłębiły mi się w głowie i jestem pewna, że gdyby mogły wyszłyby na zewnątrz, siejąc przy tym totalne spustoszenie. Nie wiem, co czułam bardziej, rozczarowanie czy rozdrażnienie. Gdzieś w głębi serca, gdzie mały kamyk robił za nadzieję, a słońce śmiech, liczyłam, że On- silny, szarmancki zdecydowany, pewny siebie Aro złapie mnie za rękę i wyjaśni. A zamiast tego pojawił się w mojej głowie, jako kolejna niewiadoma. Wielka i bezdenna. Miałam już ich aż potąd. Kolejne kroki okazały się porażką, czystą i przejrzystą. Wpadłam do domu z mieszanką wszystkiego, co tylko uchodzi za najgorsze. Ale to i tak było nic, w porównaniu z tym, co zobaczyłam w kuchni. 

_________________________________________________________________________________
Posty w pierwotnym "pierwszym" założeniu miały wpadać tu regularnie co tydzień, niestety nie dzieje się ostatnio u mnie najlepiej. Obiecuje zająć się Waszymi cudownymi wytworami (blogi), jak tylko się ogarnę. 
(A niech tylko ktoś spróbuje do mnie napisać "ogarnij się"!) Przepraszam, zasłużyłam na obrzucenie żabami.
Do zobaczenia :)

2 komentarze:

  1. Krótki ten rozdział, ale wspaniały :) Masz genialne opisy i bardzo rozłożone :) Aro ♥ Uwielbiam ziomka :D Twoje opowiadania jest bardzo subtelne i zmysłowe :) Oby tak dalej :D
    Ogarnij się! xd
    Żartuję :)
    Do następnego i zapraszam :*
    among-the-people.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. No nareszcie wróciłaś! :) Nawet nie wiesz, ile czekałam. Ale za to powróciłaś z wielkim HUKIEM! :) Rozdział faktycznie krótki, ale zawarłaś w nim maksimum treści. Ciekawe, co zobaczyła Leo w kuchni. Mam nadzieję, że nic, co ją jeszcze bardziej dobije. :( Ona jest taka biedna... Mam nadzieję, że w końcu jej relacje z Aro się nieco ocieplą, i jej "wujek" w końcu wyjdzie na prostą. :) Cóż mam jeszcze powiedzieć... Jestem mega zadowolona z Twojego powrotu i jak znajdziesz czas to wpadnij też do mnie. :* Też sama rzadko teraz wpadam na swojego bloga, bo poprawianie ocen i wgl koniec roku się zbliża. I nareszcie wakacje! :P
    Zapraszam na konkurs na moim blogu. Do wygrania fajne nagrody! :*
    Powodzenia w dalszym pisaniu życzę. :* Weny,
    czytelniczka Evenstar. :*
    hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń