„Upadamy, bo jesteśmy
ludźmi”
Był siódmy Września,
właśnie szłam ze szkoły, tworząc przy tym nowy styl poruszania się, oparty na
kompletnie bezcelowych ruchach rąk, w skrócie machaj aż kogoś przy tym nie
zabijesz. Sprostowując, miałam dziesięć
lat. Literalnym faktem było tutaj stwierdzenie, dotyczące mojego braku, jakiego
kol wiek poczucia wstydu. Ot, tak wpadałam na przechodniów, nie powierzając im
większej uwagi. I wiecie, co? To uczucie nijak pasowało do mojej obecnej
sytuacji, gdzie najmniejszy problem stanowił brak perspektyw na następny dzień,
a każdy ruch ręką był kontrolowany pod czujnym okiem obydwu panów obecnych w
dusznej kuchni. Mimo to, słysząc ten karygodny wyrok z ust uśmiechniętego
Emila, tylko ta sytuacja sprzed dzieciństwa do mnie zapukała, tworząc nową,
jakość skojarzeń w moi subiektywnym wykonaniu. Przysięgam, po tych słowach
nawet denerwujący ptak zamilkł, chyba nie
bardziej osłupiały niż ja. Wiatr dobijający się do dwustronnych okien, prawdopodobnie
wspólnik kukułki, próbował mnie dobudzić, bo jego pohukiwanie wyraźnie
rozcinało ciszę panującą w kuchni niczym nóż zjełczałe masło. Właśnie w takich
sytuacjach natura chciała współpracować, szkoda tylko, że nie użyczyła mi
swoich mocy w dniu ważenia, kiedy to wskaźnik wagi wskazywał na „poniżej
krytyczną”. Nie powiem, dzieci są okrutne, ale na szczęście, w chwili obecnej
ani ja, ani moja waga nie jesteśmy „poniżej krytyczni”. Nagły napływ złości
sprawnie pozbawił mnie kontroli nad całym ciałem. Lepkimi dłońmi zaczęłam bawić
się pierścionkiem, jedyny ruch, na jaki było mnie stać w tamtej chwili
ograniczał się do przesuwania złotego przedmiotu w dwie przeciwne sobie strony.
To tyle, On tu zamieszka. Ze mną. Sam. Żadnych świadków, wszystko, co zdarzy się
podczas jego pobytu zostanie w ścianach tego domu. Ale skąd pewność, że coś się
wydarzy? Mimo wszystko, była to bardzo niepokojąca myśl. Na tyle, żeby pozbawić
mnie ogólnego rozgłosu. Moje nieukrywane przerażenie odbijało się echem od
równie przestraszonych refleksji. Obydwie kłaniając się w swoim kierunku,
walczyły o każdą sekundę trzeźwego myślenia. Przecież to Aron, więc, o co
chodzi? Równie dobrze, tamta sytuacja mogła być tylko moim zniekształconym
wyobrażeniem. Ile razy coś było czymś, a koń wydawał się krową? I właśnie wtedy
przysięgłam sobie, że nigdy więcej się do niego nie zbliżę, nie w taki sposób.
Z nową determinacją, motywowaną słowami księdza o kazirodztwie, gdzie każde
wymawiane przez niego słowo było pokryte lejącą się mazią pogardy, uniosłam
głowę i uśmiechnęłam się z trudem. Musicie wiedzieć, że kilka miesięcy po tej
lekcji „duszpasterz”, autor wybrednych słów na temat związków miedzy
rodzinnych, został przyłapany na seksie z dziewczyną, której opinia daleka była
od nienagannej. Cóż za niewygodna ironia, od tamtego czasu, uznawałam
hipokryzje za nowy gatunek choroby. Choroby, która rozszerzała się w zawrotnym
tępię dosięgając, co nowszych ofiar na stanowiskach wysoko postawionych. Z tego
toteż powodu już dawno odpuściłam sobie, jakie kol wiek protesty oglądając
wiadomości. Co jedna nastolatka ma dopowiedzenia w sprawie dotyczącej miliona
istnień? Myślę, że nie wiele. Za to
scena rozgrywająca się zaledwie parę metrów od moich oczu, miała dla mnie jak
najbardziej duże znaczenie. Chociaż już wtedy miałam ogólne pojęcie, że nic w
tej sprawie nie wskóram. On tu zamieszka. Pozostała tylko kwestia na jak długo.
-Cóż-Uniosłam jeszcze
wyżej podbródek, dopełniając moją emanującą pewnością siebie postawę
-Cieszę się, że nie
zostanę znowu skazana na zupki chińskie- Ponownie uśmiechnęłam się z trudem.
Byłam ciekawa jak na tę zmianę ról zareaguje emblemat moich problemów. Po ciuchu liczyłam na zaskoczenie z jego
strony, ale szczerze się rozczarowałam.
-Nie masz, na co liczyć
księżniczko, restauracji nie będzie- Ciemnowłosy opierając się, o blat wyglądał
jak najbardziej naturalnie, aż za bardzo, pomyślałam podejrzliwie. Tylko my
byliśmy świadomi walki rozgrywającej się pomiędzy nami. Gdyby był to serial z
pewnością nazywałby się „Rzuć widelcem”.
Zdecydowanie wzięłabym
udział. I znowu powracamy do podstawowego elementu chroniącego ten dom przed
walką na sztućce, ojca, który teraz z kolei uśmiechał się, prawdopodobnie
zadowolony z mojej reakcji, która wcale nie była całokształtem krzyku i
wyrzutu. Naiwny.
-Myślałam, że kto, jak
kto, ale ty nie będziesz robił za skąpego strażnika swojego majątku- Dyskretna
aluzja płynąca z tych słów, dawał się odczuć, chyba najbardziej odbiorcy, który
tylko zmrużył oczy, siląc się na nikłe opanowanie, które wyparowywało po dłuższym
wpatrywaniu się w tężejące rysy. Jego szczęka zacisnęła się i już wiedziałam,
że trafiłam w słaby punkt. Chociaż nawet wtedy był piekielnie przystojny.
Ciemne włosy lśniły starannie przygładzone przez sprytny żel, konkurowały o
uwagę z masywną sylwetką ozdobioną w czarny podkoszulek. Nie chciałam adresów
do sklepów, gdzie robił zakupy, chciałam jedynie adres fabryki, gdzie robią
takich facetów. Na pewno znalazłabym coś dla siebie. Gdyby Warchol wpadł do
naszego domu z zamiarem stworzenia ludzkiej rzeźby pt ”Idea człowieka” z
pewnością porwałby Arona. Tak, więc patrzyłam na niego, wcale niepchana
zwyczajną złośliwością, ale niemym zachwytem. I właśnie to uczucie wzbudziło
moje wewnętrzne obrzydzenie. Gdzieś musiał mieć skazę, a że jej nie widziałam
to denerwowałam się jeszcze bardziej. Przecież żyjemy w realnym świecie, tu nie
ma ideałów, powtarzałam sobie do skutku.
- Nie przesadzaj Leonii.
Chyba nadal masz tę swoją uroczo lśniąco kartę?- To pytanie mogłam uznać za
retoryczne, ale wymawiając moje bezwstydnie idiotycznie brzmiąco długie imię,
przesadził. Nie dość, że jego wypowiedzenie zmuszało mówiącego do długaśnego
wydźwięku litery „i”, to jeszcze idealnie pasowało do dżunglowego wieśniaka.
Bez przesady! Naburmuszona, nawet nie zastanawiałam się i podarowałam mu
najbardziej zawistne spojrzenie, na jakie było mnie stać, a stać mnie było na
dużo. Brunet po raz kolejny nie oddając zwycięskiej pozycji, zbył mnie
czarującym uśmiechem. Milczący Emil
patrzyła na tę wymianę zdań z pobłażliwym uśmieszkiem. Nie rozumiał, dorobił
się majątku dzięki swojej inteligencji i sprytowi, a nie zauważył, że pomiędzy
jego córką, a młodszym bratem toczy się zażarta bitwa. Żeby było jasne,
pomiędzy nimi była ogromna przepaść w postaci wieku, ale to nigdy im nie
przeszkadzało w dogadywaniu się, gdy przychodził czas na interesy. Co innego w
życiu prywatnym, tutaj na pewno pasowała stara jak świat personifikacji ludzi w
dwa przeciwne sobie żywioły. Ogień i woda. Dosłownie. Budda byłby zemnie dumny,
ale nic innego nie pasowało do charakterów obydwu panów. No i, chyba nie muszę
dopowiadać, kto wcielił się, w co. Myśląc nad kolejną ciętą ripostą,
zauważyłam, że Aro właśnie zmienił pozycje, siadając zaledwie parę centymetrów
od mojego krzesła. Oczywiście z nie odłączalnym „Casanovskim” grymasem. Pieprzony model.
-Tak- Odparłam ostro,
przecinając każdą biedną sylabę, niczym seryjny morderca- I nie mam zamiaru się
nią dzielić z właścicielem Porsche- Po tych słowach w całym pomieszczeniu
przysiadła niezręczna cisza, do której tak długo wzdychałam. Wygrałam. Teraz
mogłam z nieurywaną dumną spojrzeć przeciwnikowi w oczy. Z niemiłym
zaskoczeniem stwierdziłam, że nadal się uśmiecha.
-Mam to uznać, jako
podtekst?- Dezorientacja tylko na chwile odbiła się moich oczach, ponieważ
szybko zorientowałam się w nowej grze, którą także miałam zamiar zakończyć na
zwycięskiej pozycyjni, choć nadal miałam na uwadze milczącego Emila, który
tylko obserwował. Nie rozsądnie było by teraz wziąć, jako argument mojej
ostatniej jazdy na motorze z Gabrielem.
Chociaż byłoby to cudowne zwycięstwo. Zamiast tego powiedziałam coś dużo
gorszego.
-Nie, myślę, że wole
niedojrzałych chłopców, w moim wieku- Ostatnie słowa zabrzmiały jakbym rzucała
mu wyzwanie, a w żadnym przypadku tego nie robiłam. Po prostu tak wyszło. Tak,
że rozwścieczony Aron wyszedł z kuchni zostawiając nas samych z ojcem. Bardzo
nie dobrze. Parę sekund później usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Takie sceny
znałam to z autopsji, bardzo rozległej zresztą. Było mi przykro, to pewne, ale
gdzieś pod powierzchnią sumienia kryło się zadowolenie, które nie miało zamiaru
spocząć na laurach.
- Nadal uważasz, że to
dobry pomysł, żeby Aron tu zamieszkał?- Skierowane pytanie dźwięczało mi w
myślach jeszcze przez parę sekund, gdy ojciec prawdopodobnie formował na nie odpowiedź. W końcu nękająca cisza
została zniszczona.
-Zawsze uważałem Wasze relacje,
jako coś, czym mogłem się pochwalić przed całym światem- Przerwał, wyraźnie
wracając do sytuacji przed kilku lat, a ja po prostu zdębiałam. Czym tu się
chwalić? I to jeszcze przed czymś tak wybrednym jak świat?- Dogadywaliście
się-Powiedział niespodziewanie.
-Kiedyś- Rzekłam
dobitnie, mając nadzieje na zakończenie tej żałosnej próby pogodzenia nas.
-Kiedyś, to, czemu nie
teraz?- Zapytał
-Bo mam tego dosyć-
Brzmiałam jak mała dziewczynka, ale do tego zdania nie dało się włożyć wykrzyczeń
z akompaniamentem rozszalałych myśli. Ono zasługiwało na chwilę spokoju, gdzie
w przysłowiowej kłótni oznaczało to wyznacznik, który zmieniał ton rozmowy. I
tak też się stało. Wszystko się uspokoiło, być może nawet, Houdini nie
rozegrałby tego lepiej. Narzuciłam iluzję poczucia winy na całą powierzchnie
kuchni, bo oczywiście czuć winną to się
nie czułam.
-Wiem, że jest ci
ciężko, ale on naprawdę cie kocha- Podniosłam głowę, ponieważ to stwierdzenia
dla każdego z nas znaczyło coś zupełnie odmiennego. I w tej chwili po raz setny
ucieszyłam się, że ojciec tego nie wie- I martwi się, zresztą nie tylko on- Do
oczu zaczęły mi napływać spragnione uczuć łzy. Nie zastanawiając się, natychmiast
wstałam i wpadłam ojcu w ramiona. Wtulona w niego wyszeptałam cicho
„Przepraszam” i zamknęłam oczy, udając, że poprzedni dzień wcale nie miał
miejsca. Ale miał i musiałam w końcu zacząć sobie radzić. Od samego początku i
od pierwszej osoby, na którą się rzuciłam.
-Pójdę go poszukać– Stwierdziłam
pojednawczo i wybiegłam z domu. Założenie kurtki było tylko jednosekundowym
przerywnikiem, kiedy to szybko opracowywałam plan poszukiwań. Rozglądając się
po podwórku nie dało się nie zauważyć czerwonego Porsche. Z ulgą przyjęłam
fakt, że nie zaszedł daleko. Z jawnym strachem poruszałam się wzdłuż drogi,
próbując skupić myśli, z czego najnormalniejsza mówiła mi, że musi być, tam
gdzie za żadne biblioteki świata bym nie poszła. Niestety emocje kosztują i
musiałam, chociaż sprawdzić czy tam jest. W końcu Neapol nie był jedynym
miastem obfitującym w erotyczne budynki. Boże, nie wierzyłam, że tam idę, ale
szłam modląc się o to, żeby go tam nie było. W końcu przyszła pora, żeby
odsłonić brzydką prawdę oklejoną ciemną tasiemką z wrogo brzmiącym napisem
„choroba”. Aron był seksoholikiem, wiedziałam to i ja i pobliskie burdele. Czy
było to nienaturalne? Nie, jeśli jesteś tego świadomy, od co najmniej pary lat.
Dawniej kojarzyłam to słowo z czymś moralnym, po prostu pasującym do
otaczającego mnie świata. Teraz? Niekoniecznie. Mimo tolerowałam to, w końcu
rodzina, pomyślałam z zażenowaniem. Droga zleciała nienaturalnie szybko. Tym
bardziej nie byłam przygotowana na samo wejście do tego miejsca. Co miałam
powiedzieć? „Hej szukam pracy”?! Nadal bez konkretnego planu zbliżyłam się do
drzwi, gdzie bez zbędnego zaskoczenia ujrzałam napakowanego faceta, chociaż owy przymiotnik i tak okazałaby się eufemizmem. Gdyby sterydy śmierdziały, już bym
się zatruła. Patrzenie, w oczy takiej osobie dużo kosztowało, omal nie uciekłam
z krzykiem, ale ostania kłótnia stała się dla mnie żelazną smyczą niedającą
możliwości konkretnej ucieczki. Mężczyzna w typowym „gangsterskim” podkoszulku
patrzył na mnie, bez jakiego kol wiek cienia zdziwienia. Czyżbym nie była
pierwszą nastolatką pojawiającą się tutaj w spranych dżinsach i podkoszulku z
monogramem tęczy?
-Cześć!- Przywitałam się
niczym osoba z ADHD, świetny początek Leo, gratuluje- Przyszłam po
siostrę-skłamałam w nagłym przypływie olśnienia- Dzwoniła, że skończyła-
Mówiłam nadal, beztroskim tonem, jakbym wcale nie przyszła tutaj po Wujka,
który prawdopodobnie uprawia seks z jakąś dziwką. Ta myśl natychmiast sprawiła,
że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz i na chwile wyszłam z roli. Ale ochroniarz okazała się większym idiotą
niż myślałam i niczego nie zauważył. Było tylko kwestią czasu, kiedy otworzy mi
drzwi, a raczej skinie „mrocznie” głową, na znak wejścia. Litości! Co to za
ochrona?! W sumie, czego ja się spodziewałam? Bo chyba nie miliona kamer i
osiłków z wilczurami? Samo wejście okazało się niczym w porównani z tym, co
zobaczyłam w wewnątrz. Jeśli kiedy kol wiek będziecie mieli szalony zamiar
wybrać się do tego typu budynku, (Czego nie życzę nikomu) bądźcie przygotowani
na najgorsze. W moim przypadku najgorsze
okazało się różowymi ścianami oprawionych mnóstwem erotycznych obrazów, z czego
najmniej bezwstydne okazało się odzianą Merlin Monroe tylko w czarnych
mitenkach. Boże, to mi się będzie śnić po nocach.
Podłoga także doganiała
resztę wystroju, gdyż różowy puchatego dywanu nie można było nazwać
„przyzwoitym”. Taka sceneria towarzyszyła mi jeszcze przez parę kroków, czyli
około dwóch metrów, gdzie na zmianę patrzyłam się to w przód to w tył. Nie ma,
co, będę miała dużo roboty z przyszłym psychologiem, któremu przypadnę w ręce,
bo po tym, co zobaczyłam tutaj bez pomocy psychiatry się nie obejdzie.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i złapałam się metalowego zagięcia w drzwiach.
Przede mną królował wielki plac porozstawianych foteli i oblegającymi je
dziewczynami. Róż, róż i jeszcze raz róż. Ogromne skręcane schody, miały
prawdopodobnie nadawać całemu pomieszczeniu „elegancki klimat”. Niestety
rozebrane prawie do naga dziwki skutecznie go psuły. Nawet żadna na mnie nie
zerknęła, tak były zajęte swoimi klientami. Nogi chyba dogadały się z prawie
oślepionymi oczami i ruszyły do pobliskich drzwi, a ja je zdecydowanie
poparłam. Teraz wiem, żeby nigdy nie ufać pośrednim kończynom. Starałam się nie
rzucać w oczy, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś pani skończy swoją
„robotę” i zainteresuje się biegającą tutaj nastolatką. Ale nie bądźmy
przemądrzali, taka kobieta, to też człowiek, więc tylko skończony hipokryta
uważałaby się w tej sytuacji za lepszego. Co ja zrobiłam jakiś pięć razy od
wejścia tutaj. Chyba już niżej upaś nie mogłam. Kiedyś czytanie Platona
wydawało mi się nie moralne, a teraz? Przechadzałam się jak, gdyby nic po
miejskim domu towarzyskim, litości. Zaczynałam szczerze nienawidzić czarnego
humoru ironii. Nie dość, że sprytna to jeszcze bezpośrednia. Złapałam za
brązową kulkową klamkę i z dotąd nieznanym mi impetem otworzyłam drzwi. Jakbym
wchodziła do sklepu. W pierwszym odruchu chciałam uciec bądź zacząć krzyczeć,
ale przecież byłam przygotowana na taką możliwość. Cóż po tym, co zobaczyłam
byłam pewna, że nie obędzie się bez wizyty u psychiatry. Mrugałam coraz częściej
zdając sobie sprawę z obecności dwóch do połowy rozebranych osób. Stojąc
kompletnie oniemiała przy samym progu, lustrowałam przerażonymi oczami
półnagiego Arona i jakaś dziewczynę. Dodam, że w jednoznacznej sytuacji,
opartej na ślinieniu się do siebie. Chociaż doskonale wiedziałam, że to tylko
mój subiektywny odbiór. W rzeczywistości wszystko odbywało było zupełnie
inaczej. Tylko ta moja podstępna złośliwość zmusiła mnie do zagięcia trochę tej
surrealistycznej sceny. Cóż, nagi tors bruneta był parę centymetrów od
koronkowego stanika irytująco zgrabnej szatynki obciętej na chłopczyce. Jego
ręce błądziły po jej pełnych biodrach od razu przyprawiając mnie o nagły odruch
wymiotny. Zadowolona z siebie dziewczyna (przepraszam dziwka!), wczepiła się w
jego usta z siłą i precyzją pijawki. Teraz z kolei on zajął się jej stanikiem,
którego, przysięgam, nawet ja tak dobrze nie rozpinam. Ta scena daleka była od
powszechnie panującej amatorszczyzny. Oboje zachowywali się, jakby robili to po
raz miliony raz. Bo pewnie robili. Po nagłym osłupieniu przyszła kolej na
zdziwienie, ponieważ nawet mnie nie zauważyli. To się nazywa udana gra wstępna.
Już miałam zacząć kierować się ku drzwiom klnąc przy tym moją chorą
determinację, gdy usłyszałam monstrualnie przerażony głos Arona. Boże!
-Co ty tu robisz?- Chyba
też był w szoku. Witamy w klubie. Nie czekając na dalsze idiotyczne pytania, bo
bądźmy szczerzy były idiotyczne, ruszyłam biegiem prosto ku wyjściu. Potykając
się parę razy łapałam się, czego kol wiek w tym jednej z pracujących tu
dziewczyn, która tylko mrugnęła do mnie jak gdyby nic. Przy samym wyjściu
usłyszałam znajomy głos, który z niemal namacalną desperacją zaczął mnie wołać.
Nie zważając nawet na to, wybiegłam prosto w rześkie powietrze, które
kontrastowało z moim wyolbrzymionym szokiem. Biegnąc koło wielkich koszy, z
przerażeniem poczułam czyjaś rękę zaciskającą się na moim nadgarstku, dobrze
znałam te dotyk. Odkręciłam się by z nową odwagą spojrzeć w ciemne oczy
bruneta. Parę sekund tylko wpatrywaliśmy się w siebie, nie oczekiwałam niczego,
rozumiałam. Raczej ciężko było nie zrozumieć czegoś, co odgrywało się od paru
dłuższych lat. Dziecko przyzwyczajone do aktu zdrady w swoim domu, nie będzie
robić z tego problemów. Wniosek? Do wszystkiego można się przyzwyczaić, tak,
więc rozumiałam. I to pełne pewności siebie przeświadczenie sprawiło, że
wybuchłam szczerym i jak najbardziej naturalnym śmiechem. Zaraz po tym dołączył
do mnie Aron. I śmialiśmy się tak jeszcze długo, jak gdybym parę minut temu nie
widziała go uprawiającego seksu z jakaś prostytutką. Ale nic nie trwa wiecznie
i w końcu przyszła pora na schematycznie niezręczną ciszę, którą można zawsze
dostrzec po czymś „ważnym”. Ale czy ta sytuacja była na tyle dominująca, żeby
po niej przyszedł nagły zwrot akcji?
Spoglądając na Arona, nie potrafiłam odnaleźć odpowiedzi na to pytanie,
za to odkryłam ogromne pokłady niepewności. To takie dziwne i nierealne mieć
władze oraz świadomość możliwości zniszczenia drugiej osoby. Odpowiedzialność
dosłownie osłabiała. Wystarczyłoby tylko powiedzieć o tym Emilowi, a jestem
pewna, że jego córka w burdelu, przeważyłaby szale gorycze. Wtedy by tu nie
zamieszkał. Wyjechałaby tak szybko jak
się pojawił. Jasne, możliwości kusiły, ale nie zrobiłam tego.
I był to mój drugi
najpoważniejszy błąd.